Żyli raz król
i królowa, którym urodziło się dużo dzieci, ale wszystkie umarły. Król i
królowa smucili się tym jak nie wiem co; oprócz tego mieli wszystko i tylko
dzieci im brakowało. Minęło już pięć lat, odkąd królowa urodziła ostatnie, i
wszyscy myśleli, że więcej dzieci nie będzie już miała, strasznie się bowiem
dręczyła myślami o wszystkich ślicznych książątkach, które pomarły.
Wreszcie
zaszła w ciążę, a wtedy dniem i nocą nie robiła nic, tylko myślała o tym, co
zrobi, by zachować życie małej istotki, którą miała urodzić, i o imieniu, jakie
jej nada, i o strojach, lalkach i zabawkach, jakie jej podaruje.
Przy dźwięku
trąb na każdym rozstaju dróg obwieszczono, że do pałacu mają się zgłosić najlepsze
piastunki, gdyż królowa pragnie wybrać spośród nich mamkę dla dziecka. I
zgłosiły się: same mamki i ich brzdące, ze wszystkich stron świata. Pewnego
dnia, gdy królowa zażywała chłodu w wielkim lesie, usiadła i powiedziała do
króla:
– Wasza miłość, sprowadźmy tu wszystkie mamki
i wybierzmy spośród nich jedną, bo nasze krowy dają za mało mleka, żeby
nagotować z niej kaszki dla tylu małych dzieci.
– Bardzo chętnie, ukochana – rzekł król. – Niech
kto przywoła mamki.
I wszystkie
przyszły, jedna po drugiej, pięknie kłaniając się przed królem i królową. Potem
ustawiły się w szpaler, każda oparta plecami o drzewo. Kiedy już zajęły swoje
miejsca i obejrzano z podziwem ich świeżą cerę, piękne zęby i piersi pełne
dobrego mleka, w taczce popychanej przez dwa wstrętne karzełki nadjechała jakaś
maszkara o koślawych stopach, z kolanami pod brodą, wielkim garbem, zezem i
skórą czarniejszą niż atrament. W ramionach trzymała koczkodanka, którego
karmiła piersią, i mówiła jakąś niezrozumiałą gwarą. Również podeszła
zaoferować swoje usługi, ale królowa odtrąciła ją, mówiąc:
– Precz, ohydna pokrako, źle jesteś wychowana,
że przychodzisz do mnie z taką twarzą. Jeśli zostaniesz tu chwilę dłużej, każę
cię wyrzucić.
Skarżąc się
głośno, poczwara została powieziona dalej przez okropne karzełki, by schować
się w dziupli w drzewie, skąd wszystko widziała.
Demoniczność małpy - Godzinki z Trivulzio, ok. 1470, Haga, Koninklijke Bibliotheek, SMC 1, k. 164v (źródło) |
Królowa, która
już o niej zapomniała, wybrała piękną mamkę; ale gdy tylko ją wskazała, ukryty
w trawie straszliwy wąż ukąsił kobietę w stopę, tak że padła jak nieżywa.
Królowa, bardzo zmartwiona tym zdarzeniem, spojrzała na inną; natychmiast
nadleciał orzeł, niosąc w szponach żółwia, i upuścił go biednej mamce na głowę,
która natychmiast roztrzaskała się na kawałeczki jak szklanka. Królowa, jeszcze
bardziej znękana, zawołała trzecią mamkę. Ta, spiesząc się, przewróciła się o
kolczasty krzak i wybiła sobie oko.
– Ach, jaki mnie prześladuje dzisiaj pech! – zawołała
królowa. – Nie mogę wybrać mamki, nie przynosząc jej nieszczęścia! Niech się
tym zajmie mój lekarz.
Gdy wstała, by
wrócić do pałacu, usłyszała, jak ktoś zanosi się śmiechem. Rozejrzała się i
zobaczyła za sobą wstrętną garbuskę, która w swojej taczce i z małpiszonkiem w
ramionach wyglądała jak koczkodan; do licha, drwiła sobie z całej kompanii, a
zwłaszcza z królowej. Tak to uraziło tę wielką panią, że miała ochotę podejść i
ją uderzyć, podejrzewając, że to ona ponosi winę za krzywdę mamek. Ale garbuska
już stuknęła trzy razy różdżką i oto karzełki zmieniły się w skrzydlate gryfy,
a taczka w płomienisty rydwan, i wszystko uleciało w powietrze przy wtórze
gróźb i głośnych okrzyków.
– Niestety, ukochana, jesteśmy zgubieni! – powiedział
król. – To wróżka Garbusyna; nikczemna nienawidzi mnie, odkąd byłem małym
chłopcem, z powodu figla, którego jej spłatałem, dosypując jej siarki do zupy.
Od tamtej pory szukała wiecznie okazji, by się zemścić.
Królowa
wybuchnęła płaczem.
– Gdybym tylko domyśliła się jej imienia – powiedziała
– starałabym się ją sobie zjednać. Zdaje mi się, że chciałabym umrzeć.
Gdy król
zobaczył ją w takiej udręce, powiedział:
– Miłości moja, naradźmy się, co powinniśmy
zrobić.
Wziął ją pod
ramię, bo wciąż jeszcze drżała od strachu, w który wprawiła ją Garbusyna.
Gdy król i
królowa byli już w swojej komnacie, wezwali do siebie doradców. Zamknięto
starannie drzwi i okna, by nikt ich nie podsłuchał, i podjęto decyzję, by na
narodziny dziecka zaprosić wszystkie wróżki mieszkające w promieniu tysiąca
mil. Rozesłano gońców i napisano do wróżek piękne i uprzejme listy, aby zadały
sobie trud przybycia na połóg królowej i całą sprawę utrzymały w tajemnicy.
Lękano się bowiem, by Garbusyna nie dowiedziała się o wszystkim i nie zrobiła
awantury. By wynagrodzić im trudy, obiecano każdej wróżce kaftanik z
niebieskiego aksamitu, a spódnicę z amarantowego, a także wycinane pantofelki z
purpurowej satyny, małe złocone nożyczki i kasetkę pełną cienkich igiełek.
Gdy tylko
gońcy ruszyli w drogę, królowa zabrała się wraz ze swymi pannami i służkami do
pracy nad prezentami, które obiecała wróżkom. Znała ich wiele, ale przybyło
tylko pięć. Zjawiły się w chwili, gdy królowa właśnie wydała na świat małą
księżniczkę, i zaraz zamknęły się z nią w komnacie, by ją obdarować. Pierwsza
dała jej doskonałą urodę, druga – niezrównaną bystrość, trzecia – umiejętność
cudownego śpiewu, czwarta – talent do układania dzieł prozą i wierszem.
Kiedy piąta
otwierała już usta, w kominie rozległ się jakiś hałas, jakby ze szczytu wieży
spadł wielki kamień, i pojawiła się Garbusyna, cała wysmarowana smołą i
wołająca na całe gardło:
– Życzę temu stworzonku
Pechu pechowego
Do roku dwudziestego.
Garbusyna (Carabosse) w Śpiącej królewnie Czajkowskiego (projekt kostiumu autorstwa Leona Baksta z 1921 r.) |
Słysząc te słowa, leżąca w łóżku królowa rozpłakała się i zaczęła błagać Garbusynę, by zlitowała się nad małą księżniczką. Wszystkie wróżki mówiły jej:
– Nieszczęsna! Siostro, musisz ją odpechowić,
co ona ci takiego zrobiła?
Ale paskudna
wróżka burczała tylko i nic nie odpowiadała. Wreszcie piąta wróżka, która
jeszcze się nie odzywała, chcąc załagodzić sprawę, obdarzyła księżniczkę długim
i szczęśliwym życiem po tym, gdy już minie czas klątwy. Garbusyna tylko się
zaśmiała i zaczęła gramolić się w górę komina, śpiewając ironiczne piosenki i
zostawiając wszystkie wróżki, a tym bardziej biedną królową, w wielkiej
konsternacji.
Królowa nie
omieszkała dać wróżkom to, co im obiecała, i dorzuciła nawet wstążki, które
bardzo im się spodobały. Ugoszczono je wspaniale, a gdy odchodziły, najstarsza
powiedziała, że jej zdaniem do dwudziestych urodzin księżniczki należy umieścić
ją w zamknięciu w jakimś miejscu, w którym będzie widywać tylko służące jej
kobiety.
Wówczas król
rozkazał zbudować zadaszoną wieżę, w której nie było ani jednego okna; żeby coś
zobaczyć, należało zapalić świece. Wchodziło się tam sklepionym korytarzem,
który biegł całą milę pod ziemią. Tamtędy przynoszono piastunkom i guwernantkom
wszystko, czego potrzebowały. Co dwadzieścia kroków były ciężkie zaryglowane
drzwi, wszędzie też rozstawiono straże.
Młodej
księżniczce nadano imię Wiośniana, miała bowiem cerę jak lilie i róże, świeższą
i piękniej rozkwitłą niż Wiosna. Każde jej słowo i czyn budziły podziw;
najtrudniejszych rzeczy uczyła się z największą łatwością; rosła tak wysoka i
piękna, że król i królowa zawsze na jej widok płakali z radości. Prosiła ich
czasem, by z nią zostali albo by wzięli ją ze sobą, bo nudziła się, nie wiedząc
do końca dlaczego; oni jednak zawsze odmawiali.
Mamka, która nigdy
jej nie opuściła i której nie brakowało bystrości, opowiadała jej czasem, jak
zbudowany jest świat, a ona natychmiast wszystko pojmowała z taką łatwością,
jakby widziała to na własne oczy. Król mówił często królowej:
– Moja kochana, Garbusyna zostanie
wystrychnięta na dudka. Jesteśmy od niej sprytniejsi, nasza Wiośniana będzie
szczęśliwa wbrew jej przepowiedniom.
A królowa
śmiała się przy tym do łez, myśląc o urazie, jaka czeka nikczemną wróżkę.
Rozkazali
namalować portrety Wiośnianej i rozesłać je po całej ziemi, zbliżał się bowiem
czas wyjścia z wieży i chcieli wydać ją za mąż. Do jej dwudziestych urodzin
zostały już tylko cztery dni. Na myśl o bliskim wyzwoleniu księżniczki na
dworze i w mieście zapanowała wielka radość, która jeszcze się wzmogła na
wieść, że król Merlin pragnie, by poślubiła jego syna, i przysłał ambasadora
Fanfaronka, żeby prosić o jej rękę.
Mamka, która o
wszystkim mówiła księżniczce, opowiedziała jej też o tym, twierdząc, że wjazd
Fanfaronka będzie najpiękniejszą rzeczą na świecie.
– Ach, ja nieszczęśliwa! – wykrzyknęła
księżniczka. – Trzymają mnie w ciemnej wieży, jakbym popełniła jakąś wielką
zbrodnię; nigdy nie widziałam nieba, słońca ani gwiazd, o których opowiada się
tyle cudownych rzeczy; nigdy nie widziałam konia, małpy ani lwa, chyba że
namalowane. Król i królowa mówią, że zabiorą mnie stąd, kiedy skończę
dwadzieścia lat, ale tak mnie tylko pocieszają, żebym uzbroiła się w
cierpliwość. Tak naprawdę dobrze wiem, że chcą, żebym tu umarła, choć w niczym
im nie uchybiłam.
Przy tych
słowach zaczęła płakać, i płakała tak strasznie, że oczy jej spuchły do
rozmiarów pięści. Mamka, siostra mleczna, piastunka, która ją przewijała, gdy
była niemowlęciem, druga piastunka, która ją kołysała, oraz niania, które
ogromnie kochały księżniczkę, też zaczęły płakać tak okropnie, że słychać było
tylko szlochy i westchnienia. Myślały, że się od tego uduszą, taka je ogarnęła
żałość,
Kiedy
księżniczka zobaczyła je pochłonięte lamentowaniem, wzięła nóż i powiedziała
głośno:
– Patrzcie! Zabiję się w tej chwili, jeśli nie
znajdziecie sposobu, żebym mogła zobaczyć piękny wjazd Fanfaronka. Król i
królowa o niczym się nie dowiedzą. Zastanówcie się wszystkie, czy wolicie,
żebym na miejscu poderżnęła sobie gardło, czy też żeby moje pragnienie się
spełniło.
Na te słowa
mamka i pozostałe kobiety znów się rozpłakały, i to jeszcze głośniej, i
wszystkie postanowiły, że sprawią, by księżniczka mogła zobaczyć Fanfaronka,
albo umrą, usiłując wykonać to zadanie. Resztę nocy spędziły na obmyślaniu
różnych sposobów, z których żaden się nie nadawał. Wiośniana w rozpaczy
powtarzała nieustannie:
– Nie oszukujcie mnie więcej, że mnie
kochacie. Gdyby tak było, znalazłybyście niejeden dobry sposób. Czytałam, że
miłość i przyjaźń zwyciężą wszystko.
Wreszcie
stwierdziły, że trzeba zrobić dziurę w ścianie wieży od strony miasta, przez
które miał przejechać Fanfaronek. Przesunęły łóżko księżniczki i natychmiast
zabrały się wszystkie do pracy, która zajęła im dzień i noc bez przerwy.
Zdrapując zaprawę, a potem małe kamyczki, wydłubały dziurkę, przez którą z
trudem przeszłaby szpilka.
Ludwik XIV przed grotą Tetydy, Anonim, 1670-1680 |
Jak tylko
Fanfaronek dotarł do królewskiego pałacu, królowa posłała po córkę. Wszystkie
ulice usłano dywanami, a w oknach siedziały damy i jedne trzymały kosze pełne
kwiatów, inne zaś – pełne pereł, a jeszcze inne – i to było najlepsze –
znakomitych cukierków, którymi miały obsypywać ją, gdy będzie przechodziła.
Zaczęto ją
ubierać, kiedy do wieży przyjechał na słoniu pewien karzeł, przybywający od
pięciu dobrych wróżek, które obdarowały księżniczkę w dniu narodzin. Teraz przysyłały
jej koronę, berło, suknię ze złotego brokatu, spódnicę z motylich skrzydeł
przepięknej roboty i jeszcze cudowniejszą kasetkę, po brzegi pełną klejnotów;
stąd mówiono o niej, że jest bezcenna, nigdy bowiem jeszcze nie widziano tylu
bogactw naraz. Na ten widok królowa aż pobladła z zachwytu; księżniczka
natomiast patrzyła na to obojętnie, myślała bowiem tylko o Fanfaronku.
Podziękowano
karłowi, dano mu też napiwek i ponad tysiąc sążni różnobarwnych wstążek, z
których zrobił sobie piękne podwiązki, fular i kokardę przy kapeluszu. Był przy
tym tak niski, że pod tymi wszystkimi wstążkami prawie zupełnie zniknął.
Królowa powiedziała mu, że poszuka czegoś pięknego, co odeśle wróżkom, księżniczka
zaś, która była bardzo hojna, podarowała im niemieckie kołowrotki z wrzecionami
z drzewa cedrowego.
Założono
królewnie najniezwyklejsze z przyniesionych przez karła klejnotów. Wszystkim
wydała się tak piękna, że słońce skryło się ze wstydu, a księżyc, który nie
należy przecież do nieśmiałych, nie odważył się pokazać, póki była w drodze.
Szła pieszo ulicami po kosztownych dywanach, a tłumy zgromadzone wokół niej
wołały:
– Ach, jaka piękna, ach, jaka piękna!
Kiedy tak
szła, zbytkownie odziana, w otoczeniu królowej i czterech czy pięciu tuzinów
księżniczek krwi, nie licząc ponad dziesięciu tuzinów, które przybyły na to
święto z sąsiednich państw, zrobiło się nagle ciemno, rozległ się pomruk
grzmotu i z nieba lunął deszcz z gradem. Królowa okryła się królewskim
płaszczem, a wszystkie damy zarzuciły sobie spódnice na głowy. Wiośniana
zamierzała postąpić tak samo, kiedy z góry dobiegł ją głos tysięcy kruków, sów,
wron i innych złowróżbnych ptaków, których krakanie nie zapowiadało niczego
dobrego. W tej samej chwili nadleciał w pędzie straszliwy puchacz niesamowitych
rozmiarów, niosąc w dziobie szal z pajęczyny, obszyty skrzydłami nietoperzy.
Upuścił go prosto na ramiona Wiośnianej, a wtedy rozległ się przeciągły wybuch
śmiechu, zdradzając, że był to złośliwy żart wymyślony przez Garbusynę.
Na ten posępny
widok wszyscy zaczęli płakać, a królowa, najbardziej ze wszystkich znękana,
chciała zerwać czarny szal, który jednak trzymał się ramion jej córki, jakby
przybito go gwoździami.
– Ach! – powiedziała królowa. – Oto dzieło
naszej przeciwniczki. Nic jej nie ugłaska, na próżno wysłałam jej ponad
pięćdziesiąt funtów konfitur, tyle samo czystego cukru i dwie szynki mogunckie;
nic jej to nie obeszło.
Kiedy tak
lamentowała, wszyscy zdążyli zmoknąć do suchej nitki. Wiośniana, pochłonięta
marzeniami o ambasadorze, szła dalej bez słowa i myślała, że jeśli tylko mu się
spodoba, to nie będzie przejmować się ani Garbusyną, ani złowróżbnym szalem.
Dziwiła się w duchu, że nie wyszedł jej naprzeciw, kiedy nagle zobaczyła, jak
nadchodzi u boku króla. Natychmiast rozległ się miły dźwięk trąb, bębnów i
skrzypiec, okrzyki ludu nabrały mocy i zapanowała niezmierna radość.
Fanfaronek był
bystrym młodzieńcem, ale gdy zobaczył piękną Wiośnianą, promieniejącą takim
wdziękiem i majestatem, zachwycił się nią do tego stopnia, że zamiast mówić,
tylko coś dukał. Można by pomyśleć, że się upił, choć bez najmniejszych
wątpliwości uraczył się tylko filiżanką czekolady. Wpadł w rozpacz,
uświadomiwszy sobie, że w jednej chwili zapomniał przemowę, którą powtarzał
sobie codziennie od kilku miesięcy i którą znał tak dobrze, że mógłby ją
wygłosić przez sen.
Usiłując
wydobyć ją z pamięci, składał głębokie ukłony przed księżniczką, która również
bezwiednie dygnęła z sześć razy. Wreszcie zabrała głos i żeby wyratować
ambasadora z tarapatów, powiedziała:
– Panie Fanfaronku, z łatwością zgaduję, że
każda twoja myśl jest czarująca, i przyznaję, że nie brak ci dowcipu. Chodźmy
jednak szybko do pałacu. Leje jak z cebra – to podła Garbusyna zsyła na nas
powódź. Gdy schowamy się pod dachem, to my będziemy mogli się z niej śmiać.
Odpowiedział
jej szarmancko, że wróżka mądrze przewidziała pożar, który wzniecą jej piękne
oczy, i żeby go poskromić, sprowadziła ten potop.
Po tych
słowach podał jej rękę, by pomóc jej iść. Szepnęła do niego:
– Żywię do ciebie uczucia, których nigdy byś
się nie domyślił, gdybym sama ci o nich nie powiedziała; wynikają z nich dla
mnie pewne przykrości, ale niech ten się wstydzi, kto widzi w nich coś złego.
Musisz zatem wiedzieć, ambasadorze, że wzbudziłeś mój podziw, gdy jechałeś na
swoim pięknym tańczącym koniu, i ogarnął mnie żal, że przybyłeś tu w cudzym
imieniu. Jeśli dorównujesz mi odwagą, zdołamy temu zaradzić: poślubię cię nie
jako zastępcę twojego pana, ale jako ciebie samego. Wiem, że nie jesteś
księciem – podobasz mi się tak, jakbyś nim był. Zaszyjemy się razem w jakimś
zakątku. Z początku będą o tym plotkować, a potem inna kobieta postąpi tak samo
jak ja albo nawet gorzej, i zostawią mnie w spokoju, by mówić o tamtej, ja zaś
będę czerpać przyjemność ze wspólnego życia z tobą.
Fanfaronkowi
zdawało się, że śni, bo Wiośniana była księżniczką tak cudowną, że gdyby nie
jakiś osobliwy kaprys, nie mógłby marzyć o takim zaszczycie. Nie miał nawet
sił, żeby jej odpowiedzieć. Gdyby byli sami, rzuciłby się jej do stóp; pozwolił
sobie jednak ścisnąć jej dłoń tak mocno, że zmiażdżył jej mały palec, ale nawet
nie krzyknęła, tak była nim zauroczona. Kiedy weszła do pałacu, wokół
zabrzmiało tysiąc różnych instrumentów muzycznych, do których dołączyły głosy
niemal niebiańskie, tak czyste, że ludzie nie śmieli odetchnąć, bojąc się, że
narobią za dużego hałasu.
Ucałowawszy
córkę w czoło i oba policzki, król powiedział do niej:
– Moja owieczko – zwykł bowiem nadawać jej
najróżniejsze czułe imiona – czy nie pragniesz poślubić syna wielkiego króla
Merlina? Oto pan Fanfaronek, który w jego imieniu odprawi ceremonię i zawiezie
cię do najpiękniejszego królestwa na świecie.
– Oj tak, ojcze – odparła, kłaniając mu się
nisko. – Uczynię wszystko, co ci się spodoba, pod warunkiem, że zgadza się na
to moja kochana mama.
– Zgadzam się, córeczko – powiedziała królowa,
obejmując ją. – Chodźmy, niech zastawią stoły.
Tak też
natychmiast uczyniono. Ustawiono ich sto w wielkiej sali i nigdy jeszcze za
ludzkiej pamięci nie było takiej uczty. Tylko Wiośniana i Fanfaronek nie jedli,
zajęci wyłącznie spoglądaniem na siebie i tak pogrążeni w marzeniach, że nie
pamiętali o bożym świecie.
Po posiłku
przyszła pora na bal, balet i komedię. Było już jednak tak późno i wszyscy tak
się objedli, że zasypiali na stojąco. Król i królowa, ogarnięci sennością,
opadli na kanapę; większość dam i kawalerów chrapała, muzycy fałszowali, a
komedianci nie wiedzieli sami, co mówią. Tylko nasi kochankowie byli czujni jak
dwa zajączki i stroili do siebie miny. Widząc, że nie mają czego się obawiać i
że strażnicy pospali się na swoich siennikach, księżniczka rzekła do
Fanfaronka:
– Posłuchaj mnie, skorzystajmy z tak
wyśmienitej okazji. Jeśli bowiem zaczekamy do ceremonii zaślubin, król pośle ze
mną damy, żeby mi usługiwały, i jakiegoś księcia jako eskortę do twojego króla
Merlina, lepiej więc, żebyśmy odjechali już teraz, tak szybko, jak tylko się
da.
Wstała, wzięła
sztylet króla, cały wysadzany diamentami, i toczek, który królowa zdjęła, żeby
wygodniej jej się spało. Potem podała białą dłoń Fanfaronkowi, a on ujął ją i
przyklękając, powiedział:
– Przysięgam waszej wysokości wierność i
posłuszeństwo na wieki. Dostojna księżniczko, robisz dla mnie wszystko, czegóż
więc ja nie zrobiłbym dla ciebie!
Wyszli z
pałacu przy świetle ślepej latarni niesionej przez ambasadora i wąskimi
uliczkami dotarli do portu. Tam wsiedli do łódeczki, w której spał ubogi stary
przewoźnik. Obudzili go, a kiedy zobaczył piękną i dzielną Wiośnianą obwieszoną
diamentami i okrytą szalem z pajęczyny, wziął ją za boginię nocy i upadł przed
nią na kolana. Ale ponieważ nie było czasu na zabawy, rozkazała mu odbić od
brzegu. Dużo ryzykowali, bo nie świecił ani księżyc, ani gwiazdy: wciąż trwała
deszczowa pogoda zesłana przez Garbusynę. Co prawda, toczek królowej był
przyozdobiony granatem, który lśnił jaśniej niż pięćdziesiąt płonących
pochodni, i Fanfaronek (jak się mówi) niepotrzebnie niósł ślepą latarnię. Na
toczku znajdował się również kamień, dzięki któremu można było stać się niewidzialnym.
Princess Mayblossom, w: A. Lang, The Red Fairy Book, il. H.J. Ford, L. Speed |
– Niestety! – powiedziała. – Pragnę być razem
z tobą i o tym tylko myślę.
– Ale, pani, nie ośmielę się zawieźć cię do
króla Merlina – odparł. – Z miejsca by mnie powieszono.
– Cóż – odparła – płyńmy zatem na bezludną
Wyspę Wiewiórek. Jest na tyle oddalona, że nie będą nas tam szukać.
Rozkazała
marynarzowi ruszać w drogę, a on, choć miał tylko niedużą łódeczkę, zaraz
posłuchał.
Kiedy zbliżał
się świt, król, królowa i wszyscy pozostali ocknęli się i przetarli oczy,
myśląc tylko o tym, żeby dokończyć ślub księżniczki. Poruszona królowa zażądała
swojego toczka, żeby go włożyć na głowę. Przetrząśnięto każdy gabinecik,
zajrzano nawet do garnków, ale toczka nigdzie nie było. Królowa z niepokojem biegała
z góry na dół, od piwnicy po strych, ale nigdzie nie mogła go znaleźć.
Król z kolei
chciał przypasać sobie swój wspaniały sztylet. Znowu zaczęto poszukiwania,
otwarto kufry i skrzynki, do których klucze zgubiły się sto lat temu,
znaleziono tysiąc cudowności – lalki ruszające głowami i oczami, złote owce z
jagniątkami, pyszną skórkę cytrynową i orzechy smażone w cukrze – ale nic z
tego nie mogło wynagrodzić królowi utraty sztyletu. Ogarnęła go taka rozpacz,
że rwał włosy z brody, a królowa dla towarzystwa rwała sobie włosy na głowie,
bo toczek i sztylet naprawdę były warte więcej niż dziesięć miast wielkości
Madrytu.
Kiedy król
zobaczył, że nie ma nadziei na znalezienie którejkolwiek zguby, powiedział do
królowej:
– Miłości moja, bądźmy dzielni i szybko
zakończmy ceremonię, która już tak drogo nas kosztowała.
Zapytał, gdzie
jest księżniczka. Jej mamka wystąpiła naprzód i rzekła:
– Wasza Wysokość, przysięgam, szukam jej od
dwóch godzin i nigdzie nie mogę jej znaleźć.
Słowa te
przepełniły czarę goryczy dla pary królewskiej; królowa zaczęła krzyczeć jak
orlica, której odebrano pisklęta, i padła zemdlona. Nigdy jeszcze nie widziano
czegoś tak smutnego. Trzeba było wylać królowej na twarz dwa wiadra larendogry,
zanim odzyskała przytomność. Damy i panny płakały, a wszyscy pokojowcy mówili:
– Cóż to? Córka królewska zaginęła?
Widząc, że
księżniczki nie ma, król powiedział do swego naczelnego pazia:
– Idź po Fanfaronka, który śpi w jakimś kącie.
Niech przyjdzie i rozpacza razem z nami.
Paź szukał
wszędzie, naprawdę wszędzie, i tyle mu z tego przyszło, co tym, którzy szukali
Wiośnianej, toczka i sztyletu. Był to kolejny cios, który zupełnie pogrążył ich
królewskie mości.
Król wezwał
wszystkich doradców i strażników, po czym wszedł z królową do wielkiej sali, którą
szybko wyłożono czarną materią. Oboje zdjęli piękne stroje i założyli szaty
żałobne, przepasane sznurem. Kiedy ludzie zobaczyli ich w takim stanie,
wszystkim serca mało nie pękły, w sali rozbrzmiały szlochy i wzdychania, a na
podłogę polały się strumienie łez. Ponieważ król nie miał czasu przygotować
sobie przemowy, przez trzy godziny milczał; potem wreszcie zaczął w ten sposób:
– Słuchajcie, wielcy i mali, utraciłem moją
drogą córkę Wiośnianą. Nie wiem, czy się rozpłynęła, czy też ją ode mnie
porwano. Razem z nią zniknął również toczek mojej żony i mój sztylet, które
warte są swojej wagi w złocie. Co gorsza, nie ma też ambasadora Fanfaronka.
Obawiam się bardzo, że jego król, jeśli nie otrzyma żadnych wieści, przybędzie
do nas go szukać i oskarży nas, że posiekaliśmy go jak mięso na pasztet. Byłbym
jeszcze spokojny, gdybym miał chociaż pieniądze, ale muszę wam wyznać, że
koszty wesela mnie zrujnowały. Radźcie więc, drodzy poddani, co mogę zrobić, by
odzyskać córkę, Fanfaronka i całą resztę.
Wszystkich zachwyciła
piękna przemowa króla (nigdy jeszcze nie był tak wymowny). Głos zabrał pan
Skoczna Nóżka, kanclerz królestwa, który powiedział:
– Wasza Wysokość, bardzo nas martwi wasze
zmartwienie. Wolelibyśmy oddać nawet żony i małe dzieci, byleby Wasza Wysokość
nie musiał się tak martwić. Wyraźnie widać w tym jednak palec Garbusyny. Księżniczka
nie ukończyła jeszcze dwudziestu lat; a jeśli mam być szczery, to zauważyłem,
że bez przerwy spoglądała na Fanfaronka, i on również patrzył na nią. Możliwe,
że miłość odegrała tu swoją rolę.
Na te słowa
królowa, która była bardzo porywcza, przerwała mu:
– Zważaj na słowa, panie Skoczna Nóżka;
powinieneś wiedzieć, że księżniczka nie jest osobą, która by sobie zaprószyła
głowę Fanfaronkiem, za dobrze ją na to wychowałam.
Wtedy mamka,
która wszystko słyszała, padła na kolana przed królem i królową.
– Muszę wyznać, co się stało – powiedziała. – Księżniczka
chciała zobaczyć Fanfaronka albo umrzeć; zrobiłyśmy małą dziurkę, przez która
go ujrzała, i natychmiast przysięgła, że nie chce nikogo innego.
Słysząc tę
nowinę, wszyscy się zmartwili. Zrozumiano, że kanclerz Skoczna Nóżka wykazał
się wielką przenikliwością. Oburzona królowa tak zrugała mamkę, siostrę
mleczną, piastunkę od przewijania, piastunkę od kołysania i nianię, że mało nie
padły od tego trupem.
Admirał
Tereferekuku przerwał królowej, wołając:
– Gońmy, gońmy Fanfaronka! Nie ma wątpliwości,
ten pajac uprowadził naszą księżniczkę.
Wszyscy
zaczęli klaskać i wołać „gońmy!”. I zaraz jedni wypłynęli na morze, a drudzy
zaczęli wędrować od królestwa do królestwa, bijąc w bębny i dmąc w trąby, a
kiedy zebrali się wokół nich ludzie, wołali:
– Kto chce dostać piękną lalkę, konfitury
suche i mokre, malutkie nożyczki, złotą suknię, piękny czepek satynowy, niech
nam tylko wskaże księżniczkę Wiośnianą, którą porwał Fanfaronek.
I zawsze im
odpowiadano:
– Idźcie gdzie indziej, my jej nie
widzieliśmy.
Ci, którzy
ścigali księżniczkę po morzu, mieli więcej szczęścia, bowiem po dość długim
żeglowaniu dostrzegli pewnej nocy, że coś przed nimi jaśnieje jak wielki ogień.
Nie śmieli się zbliżyć, nie wiedząc, co to takiego może być. Nagle jednak
światło zatrzymało się przy bezludnej Wyspie Wiewiórek, byli to bowiem
księżniczka i jej kochanek z lśniącym granatem na toczku. Zeszli na brzeg, dali
sto sztuk złota staruszkowi, który ich tu przywiózł, pożegnali się i kazali mu
przysiąc, że nikomu o niczym nie powie.
Od razu po
wypłynięciu natknął się na okręty króla. Jak tylko je rozpoznał, spróbował je
ominąć, ale admirał już go zauważył i posłał za nim szalupę. Poczciwina był już
tak stary i słaby, że nie miał sił wiosłować. Dogoniono go i zaprowadzono do
admirała, który kazał go przeszukać. Znaleziono przy nim sto nowiutkich sztuk
złota, wybitych na wesele księżniczki. Admirał zaczął go wypytywać, on zaś, by
nie musieć odpowiadać, udawał głuchoniemego.
– Tam do kata, przywiążcie mi tego niemowę do
głównego masztu i wychłoszczcie – rzekł admirał. – To najlepszy sposób na
niemych.
Kiedy
staruszek zobaczył, że admirał mówi poważnie, wyznał, że jakieś dziewczę
przypominające raczej niebiankę niż śmiertelniczkę oraz wytworny kawaler kazali
przewieźć się na bezludną Wyspę Wiewiórek. Na te słowa admirał zaraz odgadł, że
chodzi o księżniczkę, i rozkazał flocie okrążyć wyspę.
Tymczasem
Wiośniana, znużona morską podróżą, znalazła zieloną murawę pod gęstymi koronami
drzew, położyła się i spokojnie usnęła; ale Fanfaronek, którego od miłości
bardziej dręczył głód, nie dał jej długo odpoczywać.
– Zdaje ci się, pani, że długo w tym miejscu
wytrzymam? – powiedział, budząc ją. – Nie widzę tu nic do jedzenia. Choćbyś
była piękna jak jutrzenka, mnie to nie wystarczy, trzeba coś zjeść. Apetyt mam
wielki, a żołądek pusty.
– Jak to, Fanfaronku! – odparła księżniczka. –
Czy może być, że dowody mojej przyjaźni nic dla ciebie nie znaczą? Czy może
być, że nie cieszysz się ze swojego szczęścia?
– Raczej nieszczęścia! – wykrzyknął. – Lepiej
by było, gdybyś nadal siedziała w swojej ciemnej wieży!
– Zacny rycerzu – odparła z godnością – proszę,
byś się nie unosił, przeszukam całą okolicę i może znajdę jakieś owoce.
– Obyś znalazła wilka i dała się pożreć – powiedział
on na to.
Znękana
księżniczka pobiegła w las, drąc piękne szaty o ciernie i kalecząc białą skórę
o kolce. Cała była podrapana, jakby bawiła się z kotami (tak to jest, jak się
kocha chłopców, wynikają z tego tylko nieszczęścia). Kiedy obeszła całą
okolicę, wróciła smutna do Fanfaronka i powiedziała mu, że nic nie znalazła.
Odwrócił się do niej plecami i oddalił się, burcząc coś przez zęby.
Następnego
dnia szukali równie bezskutecznie, tak że trzy dni już nic nie jedli, jeśli nie
liczyć liści i kilku chrabąszczy. Księżniczka wcale się nie skarżyła, chociaż
była o wiele bardziej delikatna.
– Byłabym szczęśliwa – mówiła do Fanfaronka – gdybym
cierpiała samotnie. Nie martwiłabym się, że umrę z głodu, gdybyś tylko ty mógł
się dobrze najeść.
– Nic by mnie nie obeszła twoja śmierć – odparł
on – gdybym tylko dostał to, czego mi trzeba.
– Czy to możliwe – powiedziała księżniczka – że
moja śmierć tak mało by dla ciebie znaczyła? Czy takie przysięgi mi składałeś?
– Jest wielka różnica między człowiekiem, który
czuje się dobrze i nie chce mu się jeść ani pić, a nieszczęśnikiem, który zaraz
skona na bezludnej wyspie – odparł na to Fanfaronek.
– Mnie grozi to samo – ciągnęła księżniczka. –
A się nie skarżę.
– Niechbyś spróbowała! – powiedział szorstko.
– To ty chciałaś opuścić ojca i matkę i włóczyć się po świecie. Pięknie na tym
wyszliśmy!
– Ale zrobiłam to z miłości do ciebie,
Fanfaronku – powiedziała księżniczka, wyciągając do niego rękę.
– Niepotrzebna mi taka miłość – powiedział i
odwrócił się do niej plecami.
Piękna
księżniczka, nie posiadając się z bólu, zaczęła płakać tak okropnie, że
wzruszyłaby nawet skałę. Usiadła pod krzewem obsypanym białymi i szkarłatnymi
różami. Przez kilka chwil im się przyglądała, po czym powiedziała:
– Młode kwiaty, jakie wy jesteście szczęśliwe;
wietrzyk was głaszcze, rosa nawilża, słońce przydaje wam urody, pszczoły was
wielbią, ciernie chronią, każdy podziwia. Niestety! Czemu wam musiał przypaść
spokojniejszy los niż mnie?
Tak dumając,
księżniczka wylała tyle łez, że ziemia pod krzakiem różanym była całkiem mokra.
Wtedy z wielkim zdumieniem zobaczyła, że krzew się porusza, róże się rozwijają,
a najpiękniejsza z nich mówi:
– Gdybyś się nie zakochała, twój los byłby
równie godny pozazdroszczenia jak mój. Kto kocha, ten naraża się na największe
nieszczęścia. Biedna księżniczko! Weź z dziupli w tym drzewie plaster miodu,
nie bądź jednak naiwna i nie dawaj nic Fanfaronkowi.
Wiośniana
podbiegła do drzewa, nie wiedząc jeszcze, czy to sen, czy jawa. Znalazła miód i
gdy tylko go wydobyła, zaniosła go niewdzięcznemu kochankowi.
– Proszę – powiedziała – oto plaster miodu.
Mogłam zjeść go sama, ale wolę podzielić się nim z tobą.
Wyrwał go jej,
nie dziękując i nawet na nią nie patrząc, po czym zjadł go zupełnie sam,
odmawiając jej nawet kawałeczka. Był nie tylko brutalny, ale w dodatku szydził,
że miód jest za słodki i popsułyby się jej od niego zęby, i wygłaszał jeszcze
setki innych podobnych złośliwości.
Wiośniana,
zasmucona jak nigdy, usiadła pod dębem i pochwaliła go mniej więcej tymi samymi
słowami co krzak różany. Dąb, zdjęty współczuciem, opuścił ku niej kilka gałęzi
i powiedział:
– Szkoda, byś straciła życie, piękna
księżniczko Wiośniana. Weź ten dzbanek mleka i wypij go, nie dając ani kropelki
niewdzięcznemu kochankowi.
Zdumiona
księżniczka obejrzała się i zaraz zobaczyła wielki dzban pełen mleka.
Przypomniała sobie wtedy, że Fanfaronka może męczyć pragnienie po tym, jak
zjadł ponad piętnaście funtów miodu, i pobiegła z dzbanem do niego.
Clement-Pierre Marillier; źródło: BnF |
– Napij się, piękny Fanfaronku – powiedziała –
i pamiętaj, żeby trochę mi zostawić, bo umieram z głodu i pragnienia.
Zabrał jej
dzban i wypił wszystko duszkiem, po czym rzucił naczynie na skały, tak że
rozprysło się w kawałki, i powiedział ze złośliwym uśmiechem:
– Jak się nic nie jadło, to się nie chce pić.
Księżniczka
złożyła dłonie i wzniosła piękne oczy do nieba.
– Ach! – wykrzyknęła. – Zasłużyłam na to; oto
sprawiedliwa kara za to, że opuściłam króla i królową, niemądrze pokochałam
mężczyznę, którego wcale nie znałam, i uciekłam z nim, nie bacząc na moją
pozycję ani nieszczęścia, które grożą mi za sprawą Garbusyny.
Płakała tak
gorzko, jak jeszcze nigdy w życiu, i poszła tam, gdzie las był najgęstszy. Tam
ze słabości upadła pod wiązem, na którym siedział pięknie śpiewający słowik.
Trzepocząc skrzydełkami, wygłaszał te oto słowa, tak jakby śpiewał je
specjalnie dla Wiośnianej; a wziął je wprost z Owidiusza.
Podły mały Amor, zawsze gotów zdradzić,
Choć obdarzy łaską, każe za nią płacić,
Strzała jego kusi fałszywą rozkoszą,
Nic poza cierpieniem sercu nie przynosząc.
– Któż wie to lepiej ode mnie? – wykrzyknęła.
– Niestety! Aż za dobrze poznałam okrucieństwo jego strzał i mojego losu.
– Odwagi – rzekł do niej zakochany słowik. – Rozejrzyj
się po tym zagajniku, a znajdziesz kandyzowane migdały i tartaletki od mistrza
cukierniczego. Nie bądź jednak niemądra i nie dawaj ich Fanfaronkowi.
Księżniczka
nie musiała już słyszeć tej ostatniej przestrogi; nie zapomniała jeszcze
dwukrotnej przykrości, którą jej sprawił, a poza tym tak jej się chciało jeść,
że sama zjadła wszystkie migdały i tartaletki. Kiedy żarłoczny Fanfaronek
zobaczył, że księżniczka je bez niego, tak się rozzłościł, że nadbiegł,
ciskając z oczu pioruny i wznosząc miecz, żeby ją zabić. Ona szybko odkryła
klejnot na toczku, który sprawiał, że było się niewidzialnym, i oddalając się
od niego, wyrzucała mu jego niewdzięczność słowami, po których znać było, że
jeszcze nie potrafiła go znienawidzić.
Angelica podnosi do ust pierścień niewidzialności, by skryć się przed miłosnymi zapędami Ruggiera (scena z Orlanda szalonego Ariosta, Giovanni Bilivert, 1624 (źródło) |
Tymczasem
admirał Tereferekuku wysłał Kubę Gadułę w Słomianych Butach, gońca mianowanego
przy radzie królewskiej, aby powiadomił króla, że księżniczka i Fanfaronek
zeszli na ląd na Wyspie Wiewiórek, ale ponieważ admirał nie zna tej krainy,
obawia się jakiejś zasadzki. Słysząc te nowiny, które sprawiły królewskiej
parze ogromną radość, król kazał sobie przynieść wielką księgę, w której każda
stronica była wysoka na osiem sążni. Było to dzieło bardzo mądrej wróżki,
zawierające opis całego świata. Zaraz król poznał, że Wyspa Wiewiórek jest
niezamieszkana.
– Idź i rozkaż admirałowi w moim imieniu zejść
natychmiast na ląd – powiedział do Kuby Gaduły. – Lepiej by zrobił, i ja
również, nie zostawiając mojej córki tak długo z Fanfaronkiem.
Jak tylko Kuba
Gaduła wrócił do floty, admirał kazał bić w bębny i cymbały. Zabrzmiały trąbki,
zagrały oboje, flety, skrzypce, wiole, organy, gitary i zapanował straszliwy
zgiełk. Wszystkie te instrumenty, wojenne i pokojowe, słychać było na całej
wyspie. Gdy hałas dobiegł do księżniczki, zaniepokoiła się i pobiegła do
kochanka, żeby mu pomóc. Nie należał do odważnych i wspólne niebezpieczeństwo
zaraz ich pogodziło.
– Trzymaj się za mną – powiedziała mu
księżniczka. – Ja będę szła z przodu, odkryję klejnot niewidzialności i wezmę
sztylet ojca, żeby zabijać nim wrogów, ty zaś będziesz kładł ich mieczem.
Niewidzialna
księżniczka wkroczyła w sam środek armii i razem z Fanfaronkiem zaczęli zabijać
wszystkich, sami przez nikogo niezauważeni. Słychać było tylko okrzyki
„umieram, zabito mnie”. Na próżno żołnierze strzelali; nic nie zdołali trafić,
bo księżniczka i jej kochanek nurkowali w tłum jak kaczki i kule przechodziły
im nad głowami. Wreszcie admirał, zrozpaczony utratą tylu ludzi w tak niezwykły
sposób, nie wiedząc, kto go atakuje ani jak się bronić, nakazał odwrót i
wycofał się na statki, by się naradzić.
Zapadła już
późna noc. Księżniczka i Fanfaronek poszli schronić się w najgęstszym lesie.
Księżniczka była tak zmęczona, że położyła się na trawie i zasypiała już, kiedy
usłyszała cichy głosik mówiący jej do ucha:
– Ratuj się, Wiośniana, bo Fanfaronek chce cię
zabić i zjeść.
Szybko
otworzyła oczy i w świetle swojego granatu zobaczyła, że nikczemny Fanfaronek
unosił już ramię, gotów przebić jej pierś mieczem. Widząc bowiem, jaka jest
tłuściutka i bielutka, i mając niemały apetyt, chciał ją zabić i zjeść.
Księżniczka nie zastanawiała się dłużej. Dobyła cicho sztyletu, który
zatrzymała przy sobie po bitwie, i zadała mu cios w oko z taką siłą, że
natychmiast skonał.
– Masz, niewdzięczniku! – wykrzyknęła. – Oto
ostatnia łaska, jaką cię obdarzam, i na tę zasłużyłeś sobie najlepiej. Bądź
przykładem na przyszłość dla podłych kochanków, i niech twoje niewierne serce
nie zazna nigdy spokoju.
Kiedy minęło
pierwsze wzburzenie i zaczęła myśleć o swoim położeniu, mało nie padła trupem
tak samo jak ten, którego dopiero co zabiła.
– Co się ze mną stanie? – zawołała z płaczem.
– Jestem sama na tej wyspie, pożrą mnie dzikie bestie albo umrę z głodu.
Żałowała
prawie, że nie dała się zjeść Fanfaronkowi. Usiadła, drżąc na całym ciele i
czekając na świt, za którym bardzo tęskniła, bała się bowiem duchów, a
zwłaszcza zmory.
Kiedy tak
siedziała oparta o drzewo i wpatrywała się w przestrzeń, zobaczyła
nadjeżdżający z jednej strony piękny złoty rydwan zaprzężony w sześć wielkich
czubatych kur. Kogut służył za stangreta, a tłuste kurczątko za forysia. W
rydwanie siedziała dama tak niezmiernie piękna, że przypominała słońce. Ubranie
miała całe wyszyte złotymi krążkami i srebrnymi płytkami. Księżniczka zaraz
zobaczyła też drugi rydwan, zaprzężony w sześć nietoperzy, w którym stangretem
był kruk, a forysiem chrząszcz. W środku siedziała ohydna małpiatka, odziana w
wężową skórę i z głową przystrojoną wielką ropuchą zamiast czepka.
Nigdy, ale to
naprawdę nigdy, nikt nie był tak zdumiony jak młoda księżniczka. Przyglądając
się tym dziwom, zobaczyła nagle, że rydwany zbliżają się do siebie i po chwili
piękna dama uzbrojona w złotą lancę i pokraka dzierżąca zardzewiałą pikę
rozpoczęły zaciętą walkę, która trwała ponad kwadrans; piękność wyszła z niej
wreszcie zwycięsko, maszkara zaś runęła razem z nietoperzami. Piękna dama
opadła jednocześnie na ziemię i zwróciła się do Wiośnianej:
– Nie lękaj się, miła księżniczko, przybyłam
tu tylko po to, by wyświadczyć ci przysługę. Walkę z Garbusyną stoczyłam
wyłącznie przez miłość do ciebie. Wyobraź sobie, że chciała cię wychłostać, bo
wyszłaś z wieży na cztery dni przed dwudziestymi urodzinami. Widziałaś jednak,
że ujęłam się za tobą i ją przegnałam. Ciesz się szczęściem, które dla ciebie
zdobyłam.
Wdzięczna
księżniczka padła przed nią na ziemię, mówiąc:
– Wielka królowo wróżek, zachwyca mnie twoja
wielkoduszność. Nie wiem, jak ci mam dziękować. Czuję, że nie ma we mnie ani
jednej kropli krwi, którą dopiero co ocaliłaś, a która nie byłaby na twoje
usługi.
Wróżka
ucałowała ją trzy razy i sprawiła, że księżniczka stała się jeszcze piękniejsza
niż wcześniej (jeśli to w ogóle możliwe). Poleciła swojemu kogutowi, by udał
się na królewskie statki i powiedział admirałowi, że może przyjść tu bez lęku.
Tłuste kurczątko wysłała natomiast do swojego pałacu po najpiękniejsze stroje
świata dla Wiośnianej.
Admirał,
słysząc wieści przyniesione przez koguta, tak się nimi ucieszył, że prawie się
od tego rozchorował. Natychmiast zszedł na wyspę ze wszystkimi swoimi ludźmi,
łącznie z Kubą Gadułą, który widząc, w jakim tempie wszyscy opuszczają statki,
też pośpieszył za nimi, oparłszy sobie o ramię rożen obładowany dziczyzną.
Ledwo admirał
Tereferekuku przeszedł jedną milę, zobaczył na szerokiej drodze leśnej
zaprzężony w kury rydwan oraz dwie spacerujące damy. Rozpoznał księżniczkę i
padł jej do stóp, ona jednak powiedziała mu, że honory należą się wyłącznie
wielkodusznej wróżce, która wybawiła ją ze szponów Garbusyny. Admirał ucałował
więc rąbek jej sukni i powiedział jej najpiękniejszy komplement, jaki
kiedykolwiek padł przy podobnej okazji. Mówił jeszcze, gdy wróżka przerwała mu,
wołając:
– Przysięgam, czuję zapach pieczeni.
– Tak, pani – odparł Kuba Gaduła, pokazując
jej rożen obładowany znakomitymi pieczonymi ptaszkami. – Wasza łaskawość może
skosztować, kiedy tylko ma ochotę.
– Bardzo chętnie – odparła. – Nie tyle ze
względu na mnie, co ze względu na księżniczkę, która powinna zjeść porządny
posiłek.
Jednocześnie
posłano na statki po wszystkie potrzebne rzeczy, a radość z odnalezienia
księżniczki w połączeniu z wyśmienitą ucztą była tak wspaniała, że trudno
byłoby życzyć sobie czegoś więcej.
Po skończonym
posiłku i po powrocie tłustego kurczątka wróżka ubrała Wiośnianą w suknię ze
złoto-zielonego brokatu, usianą rubinami i perłami. Związała jej włosy sznurami
diamentów i szafirów, założyła jej na głowę wieniec z kwiatów i pomogła wsiąść
do rydwanu, a wszystkie gwiazdy, które ją widziały w drodze, myślały, że to
Jutrzenka, która jeszcze nie odeszła, i mówiły jej:
– Witaj, Jutrzenko.
Po serdecznym
pożegnaniu wróżki z księżniczką, ta ostatnia powiedziała:
– Ale cóż to? Moja pani, jak powiem mojej
matce królowej, komu tak wiele zawdzięczam?
– Piękna księżniczko – odparła tamta – ucałuj
ją ode mnie i powiedz, że jestem piątą wróżką, która obdarowała cię w dniu
narodzin.
Kiedy
księżniczka weszła na pokład statku, oddano salwę ze wszystkich dział i ponad
tysiąca strzelb. Wkrótce Wiośniana dotarła szczęśliwie do portu i spotkała
króla i królową, którzy wyczekiwali jej z taką życzliwością, że nie dali jej
czasu błagać o przebaczenie za przeszłe wybryki, choć rzuciła im się do stóp,
jak tylko ich zobaczyła. Rodzicielska czułość zdążyła ją jednak uprzedzić, a
całą winą obarczono starą Garbusynę.
W tym samym
czasie przybył syn wielkiego króla Merlina, zaniepokojony brakiem wieści od
ambasadora. Miał ze sobą tysiąc koni i trzydziestu lokajów w pięknych
czerwonych strojach z kosztownymi złotymi galonami. Był sto razy milszy niż
niewdzięczny Fanfaronek. Wystrzegano się, by nie opowiadać mu o przygodzie z
porwaniem, mogło to bowiem wzbudzić w nim jakieś podejrzenia. Zamiast tego z
wielką powagą powiedziano mu, że jego ambasador poczuł pragnienie i gdy chciał
zaczerpnąć wody do picia, spadł do studni i się utopił. Książę uwierzył bez
trudu i zaraz odbyło się wesele, na którym panowała radość tak wielka, że kazała
zapomnieć o wszystkich minionych smutkach.
Jakkolwiek miłość wabi nas i mami,
Nie wolno nam przekroczyć powinności granic.
Uczucie wiedzie nas często; ja bym jednak
chciała,
By to roztropność nad nami zawsze panowała.
Niech włada naszym sercem, i wedle życzenia
Powściąga nasze żądze
i nasze pragnienia.
tłum. Barbara Kaczyńska
Autorka: Marie-Catherine d'Aulnoy [więcej]
Tytuł oryginalny: La Princesse Printanière
Podobne baśnie: Księżniczka Wiośniana nie ma swojego odpowiednika wśród baśni ludowych, wykorzystuje za to i parodiuje wiele baśniowych motywów: obdarowanie przez wróżki, powszechne w baśniach literackich (ze Śpiącą królewną Perraulta na czele), zamknięcie księżniczki w wieży z powodu grożącego jej niebezpieczeństwa (ten sam motyw pojawia się chociażby w Księżniczce Różyczce i Leśnej łani samej pani d'Aulnoy) czy klejnot niewidzialności. Infantylny język, niemądrzy bohaterowie, którzy przy lada okazji wybuchają płaczem, i niespodziewana metamorfoza idealnego kochanka w krwiożerczego kanibala sprawią, że Księżniczka Wiośniana to jedna z pierwszych francuskich baśni parodystycznych, niepozbawiona przy tym wyraźnych podtekstów erotycznych.
Co ciekawe, gdy Andrew Lang chciał zamieścić baśń pani d'Aulnoy w swojej The Red Fairy Book (1890), śmierć Fanfaronka wydała mu się chyba zbyt krwawa; księżniczka Mayblossom u Langa nie wbija napastnikowi sztyletu w oko, lecz usuwa mu się z drogi i pozwala spaść w głęboką przepaść:
Największą karierę ze wszystkich postaci zrobiła zła wróżka Carabosse, której imię zapożyczyła jej koleżanka w niektórych adaptacjach Śpiącej królewny Perraulta.
tłum. Barbara Kaczyńska
Autorka: Marie-Catherine d'Aulnoy [więcej]
Tytuł oryginalny: La Princesse Printanière
Podobne baśnie: Księżniczka Wiośniana nie ma swojego odpowiednika wśród baśni ludowych, wykorzystuje za to i parodiuje wiele baśniowych motywów: obdarowanie przez wróżki, powszechne w baśniach literackich (ze Śpiącą królewną Perraulta na czele), zamknięcie księżniczki w wieży z powodu grożącego jej niebezpieczeństwa (ten sam motyw pojawia się chociażby w Księżniczce Różyczce i Leśnej łani samej pani d'Aulnoy) czy klejnot niewidzialności. Infantylny język, niemądrzy bohaterowie, którzy przy lada okazji wybuchają płaczem, i niespodziewana metamorfoza idealnego kochanka w krwiożerczego kanibala sprawią, że Księżniczka Wiośniana to jedna z pierwszych francuskich baśni parodystycznych, niepozbawiona przy tym wyraźnych podtekstów erotycznych.
Co ciekawe, gdy Andrew Lang chciał zamieścić baśń pani d'Aulnoy w swojej The Red Fairy Book (1890), śmierć Fanfaronka wydała mu się chyba zbyt krwawa; księżniczka Mayblossom u Langa nie wbija napastnikowi sztyletu w oko, lecz usuwa mu się z drogi i pozwala spaść w głęboką przepaść:
Princess Mayblossom, w: A. Lang, The Red Fairy Book, il. H.J. Ford, L. Speed |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz