środa, 11 sierpnia 2021

Ojciec-ludożerca i kurier śpiącej królewny, czyli „Paluszek” – Czego nie napisał Charles Perrault cz. 8

 

Wraz z „Paluszkiem” – czy też, gdyby tłumaczyć dosłownie francuski tytuł, „Małym Kciuczkiem” – zbiór baśni przypisywanych Perraultowi zatacza pełen krąg. „Paluszek” stanowi bowiem prequel „Śpiącej królewny”. Kto nie wierzy, zaraz się przekona, że mam rację. Najpierw jednak przyjrzymy się kilku kategoriom, w którym „Paluszkowi” można by przyznać pierwsze miejsce.

Niezastąpiony Gustave D. wprowadza nas w baśniowe klimaty (1861).


Najbardziej realistyczna z baśni Perraulta?


Paluszek” zaczyna się od głodu – głodu tak strasznego, że ubogi drwal przekonuje żonę, że lepiej będzie porzucić wszystkich siedmiu synów w lesie, niż patrzeć, jak umierają. Historycy spieszą z zapewnieniem, że XVII wiek, a szczególnie jego końcówka, był w istocie czasem parszywym, gdy wieś francuska nękana była przez wojny i klęski nieurodzaju. Głód był zatem na porządku dziennym. Porzucanie dzieci trochę mniej, miejmy nadzieję, ale mogło się zdarzać.

 

Przypuszczać można, że adaptatorzy krzywo patrzą na takie mało budujące przedstawienie rodziców. W każdym razie w wielu współczesnych adaptacjach dla dzieci Paluszek i jego bracia sami z siebie gubią się w lesie.


Najbardziej plebejska z baśni Perraulta?


Paluszek” to obok „Czerwonego Kapturka” baśń, w której „pierwiastek książęcy” czy „arystokratyczny” występuje w śladowej ilości. Niemal cała fabuła toczy się w lasach i plebejskich chałupach, a w dialogach pojawiają się nawet nawiązania do mowy potocznej. Narrator patrzy jednak na drwala i drwalową z ledwo skrywaną kpiną, robiąc aluzje do małżeńskich niesnasek i odnotowując ich nieporadność i nieroztropność, kiedy odzyskane niespodziewanie pieniądze rozrzutnie kupują za dużo mięsa naraz. W XVII-wiecznej Francji daleko jeszcze było do romantycznego zachwytu szlachetną prostotą ludu.


Najbardziej autobiograficzna z baśni Perraulta?


Paluszek to najmłodszy z siedmiu synów drwala, cherlawy, małomówny i pomiatany przez rodzinę, która uważa go za niedorozwiniętego (kolejny szczegół, którego próżno szukać we współczesnych adaptacjach). Dopiero w chwili zagrożenia chłopiec imponuje braciom sprytem i przytomnością umysłu. Kiedy rodzice porzucają ich w lesie, Paluszek wyprowadza rodzeństwo z opresji dzięki pozostawionemu szlakowi z białych kamyków. Kiedy rodzice porzucają ich w lesie raz jeszcze, Paluszek wprawdzie nie powtarza poprzedniego wyczynu, bo wyznaczony przez niego szlak z okruchów chleba został wydziobany przez ptaki, ale wiedzie braci do chaty, którą dostrzegł z wierzchołka drzewa. Przebiegłość pozwala mu wywieść w pole mieszkającego w chacie ludożercę i zapewnić rodzinie dostatek. Wierszowany morał podkreśla, że czasem najsłabszy z rodzeństwa może przynieść mu najwięcej korzyści.

 

Triumf najmłodszego dziecka to motyw typowy dla baśni. Ale wiecie, kto jeszcze był najmłodszym dzieckiem? Charles Perrault. I wiecie, kto jeszcze? Jego syn Pierre Darmancour, który mógł być autorem lub współautorem baśni z 1697 r. (o kontrowersjach wokół autorstwa baśni TUTAJ). Marc Soriano, widzi tu pewne inspiracje autobiograficzne…


Najbardziej psychoanalityczna z baśni Perraulta?

 

zwłaszcza że sam w swojej analizie baśni czerpał dużo z psychoanalizy.

 

Swoją drogą, „Paluszek” bardzo łatwo poddaje się interpretacji psychoanalitycznej w duchu Bettelheima, bo pokazuje, jak konflikt rodzinny zostaje przeniesiony na płaszczyznę fantastyczną i tam znajduje rozwiązanie.

 

Ojciec-drwal wpada na pomysł porzucenia dzieci. Matka z początku protestuje, ale w końcu daje się przekonać, chociaż trochę popłakuje.

Osobliwie orientalny ludożerca na ilustracji Henry'ego J. Forda (1888).
 

Chłopcy trafiają do lasu – strasznego, mrocznego, pełnego grzęzawisk i wilków. Schronienie znajdują w chacie, która stanowi spotworniałe wyolbrzymienie ich rodzinnego domu. Zamiast ojca jest ludożerca, zamiast matki – żona ludożercy, wobec chłopców nawet życzliwa i pomocna, ale koniec końców uległa wobec potwora, który „co prawda zjadał dzieci, ale był bardzo dobrym mężem”, jak mówi nam narrator. Miejsce samych chłopców w chacie ludożercy zajmuje natomiast siedem zębatych, krwiożerczych córeczek. Jednym słowem, bohaterowie muszą zmierzyć się z wykrzywionym odbiciem własnej rodziny i toczących ją lęków i konfliktów. Jak widać, motyw ten był obecny w kulturze na długo przed „Koraliną” i scenicznymi wersjami „Piotrusia Pana”, w których w rolach ojca i kapitana Haka obsadza się tego samego aktora.

 

Na marginesie warto zauważyć, że w „Jasiu i Małgosi”, czyli baśni braci Grimm opartej na podobnym schemacie jak „Paluszek”, to zła macocha lobbuje za tym, żeby wygnać dzieci z domu. Nic więc dziwnego, że w lesie Jaś i Małgosia spotykają czarownicę.



Najbardziej krwawa z baśni Perraulta?


Plakat filmowy z 1908 r.

W tej kategorii „Paluszek” ma wprawdzie silnego konkurenta w postaci „Sinobrodego”, ale tam przemoc dotyczy, bądź co bądź, dorosłych. Tu natomiast ludożerca oblizuje się na widok dzieci i odwleka posiłek tylko po to, żeby chłopcy „skruszeli”. W nocy jednak dopada go straszna chcica na świeże mięso, potwór bierze więc nóż i idzie do izby, gdzie w dwóch łóżkach śpi siedem jego córek i siedmiu przeznaczonych na rzeź chłopców. Jak ich rozróżnić po ciemku? Córki powinny mieć na głowach korony, chłopcy zaś czapki. Ludożerca maca dziecięce głowy i podrzyna gardła tym w czapkach, po czym wraca zadowolony do łóżka. Nie ma pojęcia, że przed jego przyjściem Paluszek zamienił nakrycia głowy. Nie przeczuwa jeszcze, że rano zbudzi go lament żony, która odkryła córki skąpane we krwi.

 

Nie trzeba dodawać, że w większości współczesnych adaptacji dla dzieci ten makabryczny epizodzik się nie pojawia.



Najbardziej metafikcjonalna z baśni Perraulta?


Wściekły ludożerca bierze siedmiomilowe buty i rusza w pogoń za chłopcami. Bieg w siedmiomilowych butach jest jednak bardzo męczący, tak że potwór musi sobie na chwilę przysiąść. Zasypia – a wtedy ukryty nieopodal Paluszek wykrada buty.

Tę właśnie scenę uwiecznił Antoine Clouzier na jedynej ilustracji do baśni w zbiorze z 1697 r.

 

I w tym miejscu zaczyna się metafikcja, bo narrator proponuje czytelnikowi dwa zakończenia. Pierwsze z nich zaczerpnięte jest z tradycji wątku o sprytnym złodziejaszku, jakim jest Paluszek. Chłopiec wraca do chaty ludożercy i wciska jego żonie kit, że jej męża pojmali dla okupu rozbójnicy. Oszukana kobieta oddaje Paluszkowi cały majątek, dzięki któremu jego rodzina nie musi już głodować.

 

Są jednak ludzie, którzy jedli w chacie drwala – mówi narrator – i oni twierdzą, że było zupełnie inaczej. Paluszek nie był takim pospolitym złodziejem. Zamiast okradać żonę ludożercy, dzięki siedmiomilowym butom został królewskim kurierem i zbił fortunę na dostarczaniu rozkazów żołnierzom oraz listów kochankom. Dwór, na którym służył, osobliwie przypomina dwór Burbonów, bowiem za zarobione pieniądze Paluszek kupił dla ojca i braci nowo utworzone urzędy, i w ten sposób wszystkim zapewnił byt.

 

Co ciekawe, współczesne adaptacje dla dzieci na ogół zawierają tylko to drugie zakończenie, wymyślone przez Perraulta jako żartobliwy komentarz społeczny. Oczywiście wypadają takie szczegóły jak przekazywanie listów miłosnych albo zakup urzędów, ale sama służba kurierska zostaje. W końcu to zakończenie znacznie bardziej etyczne niż obrabowanie biednej kobiety, która ma potwora za męża i jeszcze opłakuje zamordowane córki.


Prequel do „Śpiącej królewny”, czyli baśniowe uniwersum Perraulta


Przypuszczać można, że Paluszek pracował jako kurier nie tylko w czasie wojny. W „Śpiącej królewnie” – pierwszej baśni w zbiorze z 1697 r.! – dobra wróżka zostaje zawiadomiona o zaśnięciu królewny przez… „karzełka w siedmiomilowych butach”. Przez „Śpiącą królewnę” przemyka niemal niepostrzeżenie, ale pod koniec zbioru ma, jak widać, swoje origin story.


Paluszek czy Tomcio?

Dosyć często w polskich adaptacjach bohater ma na imię Tomcio Paluch, które ja wolę rezerwować dla innej baśniowej postaci, bohatera m.in. baśni Grimmów "Daumesdick". Tamtejszy Tomcio jest jeszcze mniejszy od od Perraultowskiego Paluszka, nie ma rodzeństwa i przeżywa całkiem inne przygody (np. zostaje przypadkowo zjedzony przez krowę).

 

Gdyby Paluszek był księżniczką


Wyżej wspominałam już o „Jasiu i Małgosi” jako baśni opartej na podobnym schemacie co „Paluszek”. Wśród innych tekstów pokrewnych warto wymienić współczesną Perraultowi baśń Marie-Catherine d’Aulnoy „Finette Cendron” (w przekładzie Roberta Stillera – „Bystrzynka Popiołek”). Jej bohaterka w drugiej części historii wchodzi w rolę Kopciuszka, jak można się domyślić z jej drugiego imienia: musi usługiwać siostrom, jedzie na bal, upuszcza bucik itp. Natomiast w pierwszej części baśni prezentuje się jako jedna z bardzo rzadkich żeńskich Paluszków. 

 

Tyle że jej rodzice to nie drwal i drwalowa, tylko król i królowa, którzy stracili władzę i majątek przez swoją nieudolność. Matka rada byłaby pozbyć się wszystkich trzech córek, bo dziewczyny za bardzo lubią ładne stroje i sprawiają kłopoty przez swoje wielkopańskie przyzwyczajenia.

Piękna parka ludożerców na ilustracji z 1868 r. (Gallica)

Wygnanie z domu trwa też znacznie dłużej niż w przypadku Paluszka: Bystrzynka i jej dwie siostry długo mieszkają na pustkowiu, żywiąc się kapustą, póki z zasadzonego przez nich żołędzie nie wyrośnie dąb. Z jego wierzchołka Bystrzynka dostrzega przepiękny dom zdobiony dzwoneczkami – i zamieszkany przez parę ludożerców, których dziewczęta bardzo sprawnie i bardzo krwawo się pozbywają. Czyli, jak zwykle u d’Aulnoy, rokokowa ekstrawagancja w pełnej krasie.

---

Wedle mojej wiedzy istnieją trzy dokładne polskie przekłady "Le Petit Poucet":

 

1. "Paluszek", tłum. Hanna Januszewska, po raz pierwszy opublikowany w zbiorze Bajki Babci Gąski z 1961 r.; baśnie z tego zbioru były wznawiane dziesięć razy przez różne wydawnictwa w latach 1993–2003. (UWAGA: Januszewska wykonała również adaptację baśni Perraulta, które były wydawane pojedynczo lub w zbiorach około 40 razy w latach 1968–2012; teksty same w sobie są znakomicie napisane, ale trudno na ich podstawie wysnuwać jakiekolwiek wnioski o pisarstwie Perraulta. W adaptowanym "Paluszku" Januszewskiej np. chłopcy gubią się w lesie podczas zbierania chrustu, a ludożerca nie morduje swoich córek, za to po utracie siedmiomilowych butów zostaje hiszpańskim rozbójnikiem o ksywce Rapido).
 
2. "Paluszek", tłum. anonimowe (Sara 2002). Wydanie potępione przez dziennikarkę "Kuriera Lubelskiego" jako krwawa wolnoamerykanka (więcej o tej bulwersującej sprawie TUTAJ).

3. "Paluszek", tłum. Barbara Grzegorzewska, wyd. w zbiorze Baśnie, czyli opowieści z dawnych czasów (Martel 2010) oraz Kot w butach i inne baśnie (Buchmann 2013), a bez nazwiska Perraulta także w zbiorze Tomcio Paluch i inne baśnie (GW Foksal 2015, warto zwrócić uwagę na zmianę imienia bohatera).

"Bystrzynka Popiołek" w przekładzie Roberta Stillera pojawiła się w zbiorze Baśnie czarodziejskie pani d'Aulnoy (Alfa 1987).

"Jasia i Małgosię" oraz "Tomcia Palucha", tak jak wszystkie baśnie Grimmów, najlepiej czytać w przekładzie Elizy Pieciul-Karmińskiej, Baśnie dla dzieci i dla domu, 2 tomy, Media Rodzina 2010 (prawdopodobnie były też inne wydania tego tłumaczenia, ale to jest to, które mam ja).

poniedziałek, 28 czerwca 2021

Czym jest piękno, czym jest miłość, czyli Frant / Firek / Knyps z Czubkiem - Czego nie napisał Charles Perrault cz. 7

 

Prawie jak Piękna i Bestia (ilustracja z tej książki).

W tym poście wkraczamy na tereny wiedzy prawdziwie tajemnej, bo „Riquet à la houppe” jest bezsprzecznie najsłabiej znaną baśnią Perraulta. Słabiej nawet niż „Sinobrody”, mimo że – jak wynika z moich skrupulatnych obliczeń – w wydaniach pojawia się częściej. O nędzniutkiej pozycji tej baśni w powszechnej świadomości czytelniczej świadczy sam fakt, że nie ma ona stabilnej konwencji nazewniczej. W różnych wydaniach bohater nosi różne imiona i tylko jego dumny Czubek trwa poprzez dziesięciolecia. Choćby jednak prężył się i wyciągał najwyżej, jak się da, chyba nigdy nie zdoła wydostać się z cienia „Pięknej i Bestii”, której „Riquet à la houppe” jest dalekim krewniakiem.


Różne więc imiona nosi nasz bohater. W Polsce najczęściej spotkać można Knypsa, bo taką wersję spopularyzowała adaptacja Hanny Januszewskiej z 1971 r., a po niej ściągali inni. Jednak sama Januszewska we wcześniejszym o 10 lat przekładzie baśni Perraulta zdecydowała się na imię Frant, trącące staropolszczyzną, bardzo bogate znaczeniowo, wskazujące na szelmowski spryt bohatera – i najwyraźniej uznane za trudne dla dzieci, skoro w późniejszej adaptacji ostał się dźwiękonaśladowczy Knyps.


Inne pomysły polskich tłumaczy i adaptatorów to:

-Czubatek (w zupełnie zapomnianej adaptacji Janiny Colonny-Walewskiej z dwudziestolecia międzywojennego)

-Hipek z czubkiem, co jest zdrobnieniem od Hipolita (w adaptacji Ewy Stadtmüller)

-Fiks z czubkiem (w adaptacji Jolanty Sztuczyńskiej, mnie akurat kojarzy się z imieniem dla psa)

-Henio Kosmyczek albo po prostu Kosmyczek (w adaptacjach Agnieszki Nożyńskiej-Demianiuk)

-Czupurek (w adaptacji Krzysztofa Marca)

-Niziołek z kogucikiem – osobiście się z tą wersją nie spotkałam, ale wierzę na słowo Barbarze Grzegorzewskiej, która o niej wspomina

-Firek z czubkiem – taką formę, jako niesugerującą żadnych skojarzeń pejoratywnych, wybrała sama Grzegorzewska.


Aż szkoda, że gros wydawców zrzyna od Januszewskiej tego Knypsa.


Szybkie streszczenie, żeby wszyscy wiedzieli, o co chodzi


Królowa rodzi strasznie szpetnego chłopca. Obowiązkowo obecna wróżka zapewnia jednak, że będzie niesłychanie błyskotliwy, a w dodatku będzie mógł udzielić rozumu wybranej przez siebie osobie.


Ponieważ baśnie, a już szczególnie baśnie Perraulta, bardzo lubią symetrię, w sąsiednim królestwie kilka lat później rodzą się dwie księżniczki: jedna bardzo brzydka, ale – według zapowiedzi wróżki – mądra i dowcipna, druga niemożebnie głupia, chociaż bardzo piękna i w dodatku zdolna udzielić daru urody wybranej osobie.


Lata mijają, całe młode pokolenie dorasta, błyskotliwa księżniczka święci triumfy, a głupia na każdym kroku popełnia gafy, zraża do siebie ludzi i wreszcie idzie się wypłakać do lasu. Tam spotyka przybyłego szczęśliwym trafem brzydkiego królewicza, który zakochał się w jej portrecie i bardzo jest rad, że widzi jego pierwowzór. Zagaduje do niej zgodnie z najlepszymi zasadami salonowej konwersacji, ona coś duka i stęka, wreszcie od słowa do słowa dochodzą do tego, że on udzieli jej rozumu, jeśli dziewczyna zgodzi się za niego wyjść. Ona się oczywiście zgadza, zwłaszcza że królewicz oferuje jeszcze rok zwłoki, zanim będzie musiała się wywiązać ze swojej części umowy.


Księżniczka gwałtownie mądrzeje, robi furorę na dworze, spycha w cień swoją brzydką siostrę, doradza ojcu i przebiera w kandydatach do małżeństwa. Niełatwo jej wybrać najlepszego, bo, jak nam mówi narrator, w tych sprawach tym trudniej jest podjąć decyzję, im więcej się ma rozumu.


Wreszcie księżniczka idzie się namyślić do lasu. Na jej oczach spod ziemi wychodzi gromada śpiewających kuchcików szykujących wesele. Dziewczyna przypomina sobie, jak to głupio postąpiła rok temu, a gdy widzi nadchodzącego narzeczonego, próbuje się wykręcić od ślubu. Perrault znowu serwuje nam piękny salonowy dialog, który trzeba przeczytać, by docenić jego retoryczne zacięcie. Staje wreszcie na tym, że przecież królewna ma dar upiększania, więc z ochotą upiększa brzydala i radośnie godzi się na ślub.


Chociaż – dodaje narrator perfidnie – niektórzy mówią, że brzydal brzydalem pozostał i tylko miłość sprawiła, że jego garb, zez i czerwony nochal wydały się księżniczce urzekające.

 

Riquet zaprasza księżniczkę na jej własne wesele na rycinie z pierwszego wydania baśni Perraulta (1697).

 

A tak tę samą scenę przedstawił Gustave Doré (1862).



 


Tajemnice pana Riqueta


Wypiękniał więc czy nie? Bohater jawi się jako indywiduum ze wszech miar podejrzane, a im bardziej próbujemy zgłębić jego rodowód, tym mroczniejsze tajemnice odkrywamy.


Przede wszystkim – co właściwie oznacza jego francuskie imię – Riquet? Spotkałam się z dwiema hipotezami. Wedle pierwszej miałoby to być zdrobnienie od Henryka (Henri Henriquet Riquet), które to imię wspominają nawet niektóre adaptacje (według tekstu Agnieszki Rylukowskiej z 1993 r. książę naprawdę miał na imię Henryk, Agnieszka Nożyńska-Demianiuk nazywa go Heniem Kosmyczkiem). 

Kto jeszcze miał na imię Henryk? Ano pierwszy Burbon na francuskim tronie - Henryk IV, rodem z Nawarry, ten, który powiedział, że Paryż wart jest mszy. A skoro tak, to baśń Perraulta miałaby być trochę satyrą na ród królewski.


Druga teoria wiąże imię bohatera z bajkową postacią, która być może funkcjonowała w tradycji ustnej, kiedy Perrault pisał swój tekst. Tak się bowiem składa, że parę lat później jego krewniaczka, Marie-Jeanne Lhéritier de Villandon, napisała bardzo długą baśń pod tytułem „Ricdin-Ricdon”. 

Ricdin-Ricdon to diabeł, który oferuje bohaterce pomoc w układaniu fryzur i w ręcznych robótkach, ale zapłata jest dosyć wysoka: oddać się we władzę demonicznego pomocnika. Jest tylko jeden sposób, by umknąć jego szponom: zapamiętać jego imię i w odpowiedniej chwili je wypowiedzieć. Niestety, bohaterka dostaje nadprzyrodzonej amnezji i ratuje ją jedynie szczęśliwy przypadek w osobie księcia, który podsłuchał imię diabła i go nie zapomniał.


Jak niektórzy już pewnie widzą, „Ricdin-Ricdon” przypomina baśń braci Grimm „Rumpelstiltskin”, w Polsce znaną przeważnie jako „Titelitury”, choć Eliza Pieciul-Karmińska lansuje tytuł „Rumpelsztyk”: tam dziwacznie nazwana postać to karzeł, który przędzie złoto ze słomy, a w zamian ma dostać dziecko bohaterki, chyba że ta odgadnie jego imię. 

W 2017 r. Ilka Schönbein zrobiła marionetkowy spektakl "Ricdin-Ricdon"... ale fabuła jest taka, jak w Grimmowskim "Rumpelstiltskinie" (więcej informacji na oficjalnej stronie)

 

Zdawałoby się, że nic oprócz jednej sylaby nie łączy Ricdin-Ricdona z Riquetem – a jednak… W obu baśniach mamy pokracznego mężczyznę, który proponuje bohaterce osobliwą wymianę dóbr. W obu przypadkach bohaterka, odniósłszy niemałą korzyść, rada byłaby odstąpić od umowy.


A jeszcze ciekawiej robi się, jeśli weźmiemy pod uwagę, że baśń Perraulta nie jest jedynym tekstem pod tytułem „Riquet à la houppe”. W tym samym okresie powstała druga, nazwana identycznie opowieść, która rzuca na naszego bohatera bardzo interesujące światło. Dosyć demoniczne… a jednocześnie trywialne.


Gnom z przyprawionymi rogami


Drugiego „Riqueta” napisała Catherine Bernard, pisarka obracająca się w tych samych kręgach co Perrault i Lhéritier de Villandon. W jej baśni tępa i niezgrabna księżniczka Mama (w polskim tłumaczeniu Aleksandra Labudy – Muma) spotyka króla gnomów, który oferuje jej błyskotliwy umysł w zamian za małżeństwo. 

 

Zarówno u Perraulta, jak i Bernard tępota umysłowa wiąże się z fizyczną niezdarnością (ilustracja W. Heatha Robinsona, 1921).

 Po roku namysłu bohaterka rada by się wycofać z tego układu, ale oznaczałoby to utratę podarowanego rozumu, a to jej się nie uśmiecha – zwłaszcza że dzięki inteligencji w międzyczasie zdobyła miłość przystojnego Arady. Zostaje więc w podziemnej krainie gnomów i wychodzi za Riqueta, ale wkrótce też sprowadza Aradę, którego obecność osładza jej nieszczęśliwe małżeństwo.


Wkrótce Riquet odkrywa obecność kochanka. Żeby poskromić żonę, odbiera jej rozum – ale tylko w ciągu dnia. Nocą bohaterka nadal ma być inteligentna, bo przecież Riquet nie chce głupiej żony. Obraca się to prędko przeciwko niemu, bo sprytna Mama-Muma daje mu środek nasenny i wymyka się na nocne schadzki z Aradą.


Ten wybieg również jednak wychodzi na jaw, a wtedy zemsta Riqueta jest już po prostu straszna: mocą swoich czarów nadaje Aradzie swój własny wygląd. Mama-Muma zostaje z dwoma szpetnymi gnomami, nie mogąc odróżnić jednego od drugiego. Nie ma w tym nic niezwykłego, bowiem – jak mówi narratorka – kochankowie po jakimś czasie stają się mężami. 

 

Ta cierpka nauka na temat stosunków damsko-męskich zamyka baśń Catherine Bernard. Próżno tu szukać harmonijnego (choć okraszonego ironią) zakończenia Perraulta. Bernard w ogóle celowała w pesymistycznych baśniach – napisała jeszcze jedną, zatytułowaną „Książę Różokrzew”, która kończy się równie ponuro co „Riquet à la houppe”.

 

Można do woli porównywać wymowę baśni Bernard i Perraulta, ale warto też zauważyć, że tożsamość Riqueta jako króla gnomów wyjaśnia, dlaczego u Perraulta gromada kuchcików szykujących wesele bohatera wychodzi spod ziemi. To ostatni, bardzo nikły ślad nieludzkiego pochodzenia księcia.


Można też zadać pytanie, kto pierwszy napisał „Riqueta” i kto od kogo ściągnął, ale jednoznacznej odpowiedzi nie znajdziemy. Dosyć prawdopodobne jest, że obie baśnie powstały w ramach towarzyskiego współzawodnictwa. Ludzie na salonach tak się właśnie zabawiali – pisali teksty na jakiś ustalony temat albo np. wiersze do ustalonego z góry układu rymów.


A co z brzydką siostrą?


U Bernard księżniczka jest jedynaczką. W baśni Perraulta ma natomiast bliźniaczkę, która jest jej przeciwieństwem. Do pewnego czasu bryluje w towarzystwie, ale kiedy główna bohaterka staje się inteligentna, brzydka, choć mądra siostra traci całą przewagę i zostaje zepchnięta na margines – do tego stopnia, że zapomina o niej nawet narrator. Mówi tylko, że jest rozgoryczona, po czym nigdy już o niej nie wspomina.


Marc Soriano widzi w tym – jak w każdej dziwnej podwójności w baśniach Perraulta – ślad traumy spowodowanej śmiercią brata bliźniaka we wczesnym niemowlęctwie. Ale czytelników i adaptatorów nie obchodzą jakieś psychoanalityczne hipotezy. 

 

„Jak to? – mówią z poczuciem krzywdy. – Jak można tak niesprawiedliwie potraktować inteligentną, ale brzydką dziewczynę?” Dlatego niektóre adaptacje zaznaczają, że brzydka siostra już wcześniej wyszła za mąż dzięki swojej mądrości. Wszyscy są szczęśliwi, a morał o wyższości inteligencji nad urodą – uratowany.


Tylko że sam Perrault takiego morału wprost nie formułuje. Jego baśń kończą dwie wierszowane refleksje: 

1. Wszystko, co kochamy, wydaje nam się piękne i mądre;

2. Miłość pozwala odkryć w drugiej osobie zalety, które dalece przewyższają obiektywnie istniejące przymioty.


Co to właściwie znaczy? Ano to, że Perrault zaprzecza, jakoby miłość była skutkiem cech innej osoby – ona te cechy dopiero nadaje, a sama nie ma żadnej uchwytnej, racjonalnej przyczyny.

Il. Elżbiety Gaudasińskiej do przekładu Januszewskiej (1993).

 


Ale to nie może być morał >:(


Takie śmieszki-heheszki na temat miłosnego zaślepienia to Perrault mógł sobie urządzać na salonach, ale w baśni dla dzieci nie mają racji bytu. Więc gdy 60 lat później Jeanne-Marie Leprince de Beaumont pisała baśnie dla dzieci – a konkretnie dla młodych Angielek – to wprawdzie zainspirowała się Riquetem, i to aż dwukrotnie, ale trochę pozmieniała.


W jednej z jej baśni występuje więc książę o imieniu Spirituel, czyli Błyskotliwy (w pierwszym polskim przekładzie z 1768 r. nazwany z łacińska Palladiuszem, w drugim z 1879 r. Rozumnym). Jest on oczywiście bardzo brzydki, do tego stopnia, że z powodu niechęci poddanych rezygnuje z tronu na rzecz młodszego brata. Zakochuje się w pięknej księżniczce Astre, ale gorzko tego żałuje, przekonawszy się, jaka jest niemiłosiernie głupia. Od wróżki dowiaduje się jednak, że może obdarzyć ją rozumem – co w swojej szlachetności czyni.

Astre po nagłym zmądrzeniu zaczyna czuć skłonność do księcia, który wcześniej przerażał ją swoją brzydotą. Zaczyna też rozumieć jego komplementy i gardzić pięknym, ale głupim księciem, którego przyszykowała dla niej zła wróżka. Dobra wróżka mówi jej natomiast, że może Błyskotliwego jeszcze udoskonalić, obdarzając go urodą – ale Astre zmądrzała na tyle, by stwierdzić, iż wcale nie chce mieć przystojnego męża, bo to tylko problem.


Jeszcze mniej cudowności, a więcej morału i racjonalizacji jest w kolejnej baśni Leprince de Beaumont. Tym razem z „Riqueta” autorka przejęła dwie siostry o różnym wyglądzie. Brzydka nie cieszy się powodzeniem w towarzystwie, więc zabawia się czytaniem mądrych książek i wkrótce staje się tak inteligentna, że zyskuje powszechny szacunek i statecznego małżonka. Piękna niczego się nie uczy i niczym się nie interesuje, bo i tak wszyscy ją lubią za wygląd; wkrótce też wychodzi za pięknego księcia.

Niedługo jednak zakochanie dobiega końca i książę zaczyna mieć dosyć żony, z którą o niczym nie da się rozmawiać. Okrutny cień moralizującego realizmu pada na krainę baśni i znudzony mąż porzuca nieszczęśliwą kobietę. Z pomocą przychodzi jej mądra siostra, dopingując ją do poszerzenia horyzontów intelektualnych. Dzięki obmyślonej przez nią intrydze żona odzyskuje miłość męża, wszystko dobrze się kończy, a młode czytelniczki dzieła Leprince de Beaumont uczą się, że trzeba się kształcić, by podobać się mężowi. Zaiste, daleko odeszliśmy od salonowej powiastki Perraulta.

Żona uwodzi męża, nierozpoznana pod przebraniem na balu maskowym. Ilustracja z "Czarodziejskich baśni dla młodego wieku" (1879). Wedle mego śledztwa autorem był Henri Emy, pseud. Telory.

 ----

 Pierwszy polski przekład "Riqueta" - mocno skrócony i summa summarum podejrzany - ukazał się w latach 20. w okropnej książeczce "Baśnie i powiastki dla pilnych dzieci" opracowanej przez Janinę Colonnę-Walewską.

O mierze okropności świadczą chociażby niewiadomej proweniencji ilustracje, które zrobiono wyraźnie do baśni braci Grimm i które nie mają nic wspólnego z baśniami w książce.

O tym wydaniu nikt już nie pamięta, więc w zasadzie istnieją dwa względnie dostępne polskie przekłady "Riqueta":


1. Frant z Czubkiem, tłum. Hanna Januszewska, po raz pierwszy opublikowany w zbiorze Bajki Babci Gąski z 1961 r.; baśnie z tego zbioru były wznawiane dziesięć razy przez różne wydawnictwa w latach 1993–2003. (UWAGA: Januszewska wykonała również adaptację baśni Perraulta, które były wydawane pojedynczo lub w zbiorach około 40 razy w latach 1968–2012; teksty same w sobie są znakomicie napisane, ale trudno na ich podstawie wysnuwać jakiekolwiek wnioski o pisarstwie Perraulta).

2. Firek z czubkiem, tłum. Barbara Grzegorzewska, wyd. w zbiorze Baśnie, czyli opowieści z dawnych czasów (Martel 2010) oraz Kot w butach i inne baśnie (Buchmann 2013).


Adaptacji jest znacznie więcej, chociaż stanowczo mniej niż w przypadku innych baśni Perraulta.



Tutaj całkiem przyjemna adaptacja Agnieszki Rylukowskiej z ilustracjami Cesarego Colombiego (1993).

Jak widać, książę wypiękniał naprawdę.

"Ricdin-Ricdon" pozostaje nieprzetłumaczony na polski (zresztą uczciwie powiem, że jest to jedna z bardziej męczących baśni Lhéritier i mogłaby być interesująca tylko dla fanatyków tematu). Za to baśń Bernard niedawno doczekała się polskiego przekładu i jako "Ryś-Czubatek" weszła do antologii "Wróżki w salonach", o której pisałam w poprzednim poście (tłum. Aleksander Wit Labuda).

Jeśli chodzi o baśnie Leprince de Beaumont, to pochodzą one ze zbioru dydaktycznych dialogów "Magasin des enfants", które już w 1768 r. (zaledwie dwanaście lat po wydaniu oryginalnym!) przełożył na polski ks. Eustachy Dębicki. Same baśnie, bez dialogowej otoczki, ukazały się jeszcze w 1879 r. w "Czarodziejskich baśniach dla młodego wieku" w przekładzie Karoliny Gościmskiej. Od tamtej pory pozostały w otchłani zapomnienia - z chwalebnym wyjątkiem "Pięknej i Bestii", która pozostaje jedną z najsłynniejszych baśni i przyćmiewa popularnością "Riqueta".

środa, 9 czerwca 2021

Skandale i tajemnice - na tropie polskich przekładów Perraulta

 Nasza wędrówka przez baśnie Perraulta trwa już nieprzyzwoicie długo, ale zanim zrobimy sekcję kolejnego tekstu, uznałam, że warto podzielić się paroma odkryciami, których dokonałam podczas żmudnego porównywania różnych wydań.

Ogólny wniosek jest taki, że w wydaniach baśni jest jeszcze większy bajzel, niż można by się spodziewać. Wystarczą trzy anegdoty, by to udowodnić.

Anegdota 1.


1 kwietnia 2004 r. w "Kurierze Lubelskim" ukazał się histeryczny artykuł o tym, że w lubelskich księgarniach grasuje "Tomcio Paluszek" przerobiony na "koszmarne opowiadanie" "z elementami horroru" i "makabrycznymi opisami rzezi". Te makabryczne opisy nawet zacytowano(czerwoną czcionką na czarnym tle, żeby było jeszcze straszniej): jest w nich mowa o tym, że córki olbrzyma wysysały krew z małych dzieci - przynajmniej dopóty, dopóki ich ojciec przez pomyłkę nie podciął im gardeł. 

Wypowiada się wstrząśnięta pani Krystyna, która zna baśń o Paluszku doskonale i wie, że nie ma w niej takich okropności. Wypowiada się też dyrektorka przedszkola, która stwierdza surowo, że to nie żadne tłumaczenie "Paluszka", tylko jakaś wolnoamerykanka. Wypowiada się ekspert przez duże eks, która kręci z dezaprobatą głową nad amoralnością Paluszka, bo chytre chłopię zarabia pieniądze na siedmiomilowych butach i kupuje braciom urzędy.

Sama autorka artykułu zapewnia, że porównała kilka tłumaczeń "Paluszka" (aha, "tłumaczeń", na pewno) i w żadnym takich paskudztw nie znalazła. Zainterweniowała zatem u prezesa wydawnictwa, który się kaja i mówi, że winę ponosi redaktorka ("ta pani już u nas nie pracuje").

A teraz najśmieszniejsze, czyli puenta: ta potworna "przeróbka" i koszmarna "wolnoamerykanka" to dokładny przekład baśni Perraulta. Tylko że przeciętni odbiorcy, wykarmieni oczyszczonymi adaptacjami, zupełnie się na nim nie poznali.

Podczas lektury artykułu czułam się jak w surrealistycznym śnie, szczególnie że tekst ukazał się w prima aprilis. Ale ponieważ ton autorki był tak solenny, a w żadnym z późniejszych numerów nie nastąpiło odwołanie żartu, musiałam uznać, że to oburzenie było najzupełniej na poważnie.

Dowód rzeczowy: zdjęcie przedmiotowego artykułu.

A tutaj jest ta sroga książeczka we własnej osobie. Według mnie jeśli coś tu przeraża, to raczej oprawa graficzna.

 

 

Anegdota 2

Bardzo możliwe, że już kiedyś o tym pisałam, ale przy tej częstotliwości publikowania nie pamiętam.
Drugi dowód na wydawniczy chaos to "Sinobrody" widoczny na zdjęciu poniżej:


Cóż tam widzimy na okładce? "Wilhelm  i Jacob Grimm"? Prawda, że w pierwszych wydaniach baśni Grimmów faktycznie był jakiś "Sinobrody", ale potem go wywalili, bo uznali, że jest podejrzanie podobny do baśni Perraulta... Zresztą niespodzianki nie kończą się bynajmniej na okładce. Powyższe wydanie to jakże lubiana przez polonistów "lektura z opracowaniem", a w opracowaniu na końcu książki czytamy:



Więc jednak mamy do czynienia z baśnią Perraulta. I to nie byle jaką, bo kiedy wczytamy się w tekst, przekonamy się, że to żywcem skopiowane tłumaczenie Hanny Januszewskiej, o czym wydawca nie raczył poinformować NIGDZIE w książce.


Anegdota 3

To już zupełnie świeże znalezisko, które trochę cieszy, a trochę smuci. Jak już wielokrotnie pisałam, oprócz starszego przekładu Januszewskiej, który miał trochę wznowień od lat dziewięćdziesiątych i nadal jest wznawiany piracko (zob. anegdota 2), w 2010 r. ukazał się nowszy przekład Barbary Grzegorzewskiej. Miał on jedno wznowienie w 2013 r. i zdawałoby się, że na tym koniec.

Tymczasem ku mojemu zdumieniu odnalazłam pojedyncze baśnie w przekładzie Grzegorzewskiej w trzech zbiorach wydanych przez GW Foksal w 2015 r.: "Tomcio Paluch i inne baśnie", "Kopciuszek i inne baśnie" i "Czerwony Kapturek i inne baśnie". I tym razem ukazały się bez nazwiska Perraulta - w metryce wydawniczej jest tylko wzmianka o prawach autorskich Grzegorzewskiej.



Jak widać, te same teksty czasami są wydawane pod jednym nazwiskiem, czasami pod innym, czasami pod żadnym, okładka i metryka wydawnicza nie dają żadnej wiarygodnej informacji, czy mamy do czynienia z przekładem, czy z adaptacją, a wiedza ogólna przeciętnego odbiorcy na temat baśni jest prawie żadna. Nie wiem, czy w jakiejkolwiek innej dziedzinie panuje w świecie wydawniczym taki bałagan jak w przypadku baśni.
 
---
Żeby jednak nie kończyć tak pesymistycznie, to na koniec tego trochę grocho-kapuścianego posta wrzucę jeszcze dwie dobre wiadomości, o których powinna się znaleźć informacja na tym blogu:
 
1. Pod koniec 2020 r. ukazała się antologia baśni salonowych w przekładzie Aleksandra Wita Labudy, w serii pod redakcją Ryszarda Waksmunda. Gorąco polecam! Tutaj jest strona wydawnictwa
 
2. Od paru miesięcy na polskiej Wikipedii jest artykuł o Marie-Jeanne L’Héritier de Villandon, a artykuły o Perraulcie i d'Aulnoy są trochę lepsze niż były niegdyś. Skromnie przyznam, że stało się to również dzięki moim staraniom.


Ojciec-ludożerca i kurier śpiącej królewny, czyli „Paluszek” – Czego nie napisał Charles Perrault cz. 8

  Wraz z „Paluszkiem” – czy też, gdyby tłumaczyć dosłownie francuski tytuł, „Małym Kciuczkiem” – zbiór baśni przypisywanych Perraultowi zat...