środa, 9 czerwca 2021

Skandale i tajemnice - na tropie polskich przekładów Perraulta

 Nasza wędrówka przez baśnie Perraulta trwa już nieprzyzwoicie długo, ale zanim zrobimy sekcję kolejnego tekstu, uznałam, że warto podzielić się paroma odkryciami, których dokonałam podczas żmudnego porównywania różnych wydań.

Ogólny wniosek jest taki, że w wydaniach baśni jest jeszcze większy bajzel, niż można by się spodziewać. Wystarczą trzy anegdoty, by to udowodnić.

Anegdota 1.


1 kwietnia 2004 r. w "Kurierze Lubelskim" ukazał się histeryczny artykuł o tym, że w lubelskich księgarniach grasuje "Tomcio Paluszek" przerobiony na "koszmarne opowiadanie" "z elementami horroru" i "makabrycznymi opisami rzezi". Te makabryczne opisy nawet zacytowano(czerwoną czcionką na czarnym tle, żeby było jeszcze straszniej): jest w nich mowa o tym, że córki olbrzyma wysysały krew z małych dzieci - przynajmniej dopóty, dopóki ich ojciec przez pomyłkę nie podciął im gardeł. 

Wypowiada się wstrząśnięta pani Krystyna, która zna baśń o Paluszku doskonale i wie, że nie ma w niej takich okropności. Wypowiada się też dyrektorka przedszkola, która stwierdza surowo, że to nie żadne tłumaczenie "Paluszka", tylko jakaś wolnoamerykanka. Wypowiada się ekspert przez duże eks, która kręci z dezaprobatą głową nad amoralnością Paluszka, bo chytre chłopię zarabia pieniądze na siedmiomilowych butach i kupuje braciom urzędy.

Sama autorka artykułu zapewnia, że porównała kilka tłumaczeń "Paluszka" (aha, "tłumaczeń", na pewno) i w żadnym takich paskudztw nie znalazła. Zainterweniowała zatem u prezesa wydawnictwa, który się kaja i mówi, że winę ponosi redaktorka ("ta pani już u nas nie pracuje").

A teraz najśmieszniejsze, czyli puenta: ta potworna "przeróbka" i koszmarna "wolnoamerykanka" to dokładny przekład baśni Perraulta. Tylko że przeciętni odbiorcy, wykarmieni oczyszczonymi adaptacjami, zupełnie się na nim nie poznali.

Podczas lektury artykułu czułam się jak w surrealistycznym śnie, szczególnie że tekst ukazał się w prima aprilis. Ale ponieważ ton autorki był tak solenny, a w żadnym z późniejszych numerów nie nastąpiło odwołanie żartu, musiałam uznać, że to oburzenie było najzupełniej na poważnie.

Dowód rzeczowy: zdjęcie przedmiotowego artykułu.

A tutaj jest ta sroga książeczka we własnej osobie. Według mnie jeśli coś tu przeraża, to raczej oprawa graficzna.

 

 

Anegdota 2

Bardzo możliwe, że już kiedyś o tym pisałam, ale przy tej częstotliwości publikowania nie pamiętam.
Drugi dowód na wydawniczy chaos to "Sinobrody" widoczny na zdjęciu poniżej:


Cóż tam widzimy na okładce? "Wilhelm  i Jacob Grimm"? Prawda, że w pierwszych wydaniach baśni Grimmów faktycznie był jakiś "Sinobrody", ale potem go wywalili, bo uznali, że jest podejrzanie podobny do baśni Perraulta... Zresztą niespodzianki nie kończą się bynajmniej na okładce. Powyższe wydanie to jakże lubiana przez polonistów "lektura z opracowaniem", a w opracowaniu na końcu książki czytamy:



Więc jednak mamy do czynienia z baśnią Perraulta. I to nie byle jaką, bo kiedy wczytamy się w tekst, przekonamy się, że to żywcem skopiowane tłumaczenie Hanny Januszewskiej, o czym wydawca nie raczył poinformować NIGDZIE w książce.


Anegdota 3

To już zupełnie świeże znalezisko, które trochę cieszy, a trochę smuci. Jak już wielokrotnie pisałam, oprócz starszego przekładu Januszewskiej, który miał trochę wznowień od lat dziewięćdziesiątych i nadal jest wznawiany piracko (zob. anegdota 2), w 2010 r. ukazał się nowszy przekład Barbary Grzegorzewskiej. Miał on jedno wznowienie w 2013 r. i zdawałoby się, że na tym koniec.

Tymczasem ku mojemu zdumieniu odnalazłam pojedyncze baśnie w przekładzie Grzegorzewskiej w trzech zbiorach wydanych przez GW Foksal w 2015 r.: "Tomcio Paluch i inne baśnie", "Kopciuszek i inne baśnie" i "Czerwony Kapturek i inne baśnie". I tym razem ukazały się bez nazwiska Perraulta - w metryce wydawniczej jest tylko wzmianka o prawach autorskich Grzegorzewskiej.



Jak widać, te same teksty czasami są wydawane pod jednym nazwiskiem, czasami pod innym, czasami pod żadnym, okładka i metryka wydawnicza nie dają żadnej wiarygodnej informacji, czy mamy do czynienia z przekładem, czy z adaptacją, a wiedza ogólna przeciętnego odbiorcy na temat baśni jest prawie żadna. Nie wiem, czy w jakiejkolwiek innej dziedzinie panuje w świecie wydawniczym taki bałagan jak w przypadku baśni.
 
---
Żeby jednak nie kończyć tak pesymistycznie, to na koniec tego trochę grocho-kapuścianego posta wrzucę jeszcze dwie dobre wiadomości, o których powinna się znaleźć informacja na tym blogu:
 
1. Pod koniec 2020 r. ukazała się antologia baśni salonowych w przekładzie Aleksandra Wita Labudy, w serii pod redakcją Ryszarda Waksmunda. Gorąco polecam! Tutaj jest strona wydawnictwa
 
2. Od paru miesięcy na polskiej Wikipedii jest artykuł o Marie-Jeanne L’Héritier de Villandon, a artykuły o Perraulcie i d'Aulnoy są trochę lepsze niż były niegdyś. Skromnie przyznam, że stało się to również dzięki moim staraniom.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Ojciec-ludożerca i kurier śpiącej królewny, czyli „Paluszek” – Czego nie napisał Charles Perrault cz. 8

  Wraz z „Paluszkiem” – czy też, gdyby tłumaczyć dosłownie francuski tytuł, „Małym Kciuczkiem” – zbiór baśni przypisywanych Perraultowi zat...