Wyspa Szczęśliwości
Jako że samo malowanie ma w sobie jakąś powagę, opatka zaczęła się
nudzić; obawiała się, by nie zaszkodziło to jej portretowi.
– Zdaje mi się – powiedziała – że
malarze zwykle znają historie i baśnie, którymi zabawiają portretowane osoby,
ty zaś, panie, nie powiedziałeś mi jeszcze nic, co by mi sprawiło odrobinę
radości, i jestem przekonana, że twarz mi się odmieni, jeśli nie uraczysz mnie
jakimś opowiadaniem, które mnie rozerwie.
– Jestem zbyt zajęty, moja pani,
by móc się rozpraszać – odpowiedział Cardini (tak nazywał się malarz) – a
zresztą brak mi dowcipu, by mówić ci przyjemne rzeczy; ale oto Hiacynt, którego
zabieram ze sobą specjalnie po to, by zabawiał damy, jego wymowa jest całkiem
miła.
– Proszę więc mówić, Hiacyncie –
powiedziała, patrząc na niego łaskawie – skoro Cardini ciebie obarcza tym
zadaniem.
Hipolit zaczerwienił się na tę złośliwostkę malarza i taką czuł niechęć
przed przerwaniem milczenia, że rzekł opornie i bardzo chłodno, iż nie ma
niczego do opowiedzenia; opatka wzmogła nalegania w sposób tak uporczywy, że
zaczął się obawiać, czy jej sobie nie zrazi, jeśli dalej będzie uparcie
odmawiał. Pomyślał zaraz, że może mu przeszkodzić w dostaniu się w miejsce,
gdzie zamknięty był jedyny obiekt jego pragnień, przemógł się więc, usiłując
przywołać z pamięci powiastkę podobną do baśni. Zaczął ją w następujący sposób
z cudownym wdziękiem:
Gaston Phebus, Livre de la Chasse, XV w. (źródło) |
Ruś to zimny kraj, gdzie nieznane są piękne dni klimatu umiarkowanego;
tamtejsze góry niemal zawsze pokrywa śnieg, a drzewa są tak obwieszone soplami,
że gdy słońce przeszyje je promieniami, wydają się zdobione kryształem; rosną
tam lasy niesamowitych rozmiarów, gdzie straszne spustoszenie czynią białe
niedźwiedzie, z którymi ludzie toczą nieustanny bój. Zabijają je – jednak nie
bez trudu i nie bez niebezpieczeństwa, a łowy te stanowią najszlachetniejsze i
najczęstsze zajęcie Rusinów. Ludami tymi rządził młody książę imieniem Adolf,
odznaczający się tak szczęsnym pochodzeniem, taką ogładą i taką bystrością, że
z trudem można było uwierzyć, iż w kraju tak brutalnym i dzikim znalazłby się
tak znamienity książę. Nie skończył jeszcze dwudziestu lat, gdy odparł wielką
napaść Moskwy, wykazując się przy tym nieustraszoną odwagą i godnym podziwu
talentem dowódczym. Gdy pozwalał swoim wojskom odpocząć, sam nie odpoczywał
wcale, lecz wyprawiał się na te niebezpieczne łowy na niedźwiedzie. Pewnego
dnia, gdy polował wraz z liczną świtą, dał się tak ponieść szlachetnemu
zapałowi, że znalazłszy się w lesie i przebiegłszy różne ścieżki, zgubił się
nareszcie; spostrzegł, że jest sam, że jest późno, że nie zna wcale miejsca, w
którym się znalazł, i że zaraz zaskoczy go nieprzewidziana burza; zmusiło go
to, by wyprowadzić konia na drogę i zadąć w róg, chciał bowiem przywołać
któregoś z myśliwych; na próżno jednak. Nagle ostatnia odrobina światła zginęła
w mroku ciemniejszym od najciemniejszej nocy; zobaczyć coś można było tylko
dzięki błyskawicom, grzmoty huczały straszliwie, deszcz i burza wzmagały się.
Książę schronił się pod kilkoma drzewami, wkrótce jednak zmuszony był opuścić
to miejsce, gdyż strumienie wody lały się ze wszystkich stron, zatapiając
ścieżki. Postanowił wreszcie wyjść z lasu i poszukać miejsca, w którym mógłby schronić
się przed następstwem tak wielkiej nawałnicy; z niemałym trudem wydostał się na
pole, gdzie był jeszcze bardziej narażony na trudy spowodowane okropną pogodą;
rozejrzał się we wszystkie strony i na dużej wysokości zobaczył jakieś
światełko, obrócił ku niemu kroki i po wielu wysiłkach dotarł do podnóża
niedostępnej niemal góry, usianej skałami, otoczonej przepaścią i bardzo
stromej. Szedł jeszcze ponad dwie godziny, a to na piechotę, a to konno; w
końcu znalazł się w pobliżu wielkiej groty, w wylocie której widać było
światło, to właśnie, które wcześniej dostrzegł; zawahał się nieco przed wejściem,
pomyślał, że to kryjówka rabusiów, którzy pustoszyli kraj częstymi napadami i
mogliby go zabić i okraść, niczym nie ryzykując; ponieważ jednak dusze książąt
mają w sobie pewną szlachetność i dumę większą niż dusze innych ludzi, zbliżył
się bez lęku i wkroczył do jaskini z dłonią na rękojeści miecza, aby móc się
bronić, gdyby ktoś ośmielił się go zaatakować. Od razu ogarnęło go takie zimno,
że zdawało mu się, że umrze od niego.
Na odgłos jego kroków stara kobieta, której siwe włosy i zmarszczki jasno
zdradzały podeszły wiek, wyszła spomiędzy skał i okazała ogromne zdziwienie,
zbliżając się do niego.
– Jesteś pierwszym
śmiertelnikiem, jakiego widzę w tym miejscu – powiedziała. – Czy wiesz, panie,
kto tu mieszka?
– Nie, dobra kobieto – odparł
Adolf – nie wiem, gdzie jestem.
– To mieszkanie Eola, boga
Wiatrów – powiedziała. – Tu chroni się wraz ze wszystkimi swoimi dziećmi, ja
jestem ich matką, a zastałeś mnie samą, ponieważ każdy jest zajęty w swojej
stronie czynieniem dobra i zła w świecie; wydajesz mi się jednak udręczony
deszczem, który właśnie spadł – ciągnęła. – Rozpalę ogień, żebyś mógł się
wysuszyć; co mnie trapi, panie, to że nie poucztujesz tu sobie, Wiatry jedzą
bardzo lekkie posiłki, a ludzie potrzebują czegoś solidniejszego.
Książę podziękował jej za miłe przyjęcie; zbliżył się do ognia, który
zapłonął w jednej chwili, bo dmuchnął nań wiatr Zachodni, który właśnie wszedł
do środka; ledwo się zjawił, również Północno-Wschodni i kilku Akwilonów
zjawiło się w jaskini, Eol nie kazał na siebie czekać, za nim przyszli Boreasz,
Wschodni, Południowo-Zachodni i Północny; wszyscy byli przemoczeni, mieli
wydęte policzki, roztargane włosy, sposób bycia pozbawiony ogłady i
grzeczności, a gdy chcieli rozmawiać z księciem, mało go nie zmrozili oddechem.
Jeden opowiedział, że właśnie rozproszył flotę wojenną; inny, że zatopił kilka
okrętów; trzeci, że okazał przychylność pewnym statkom i ocalił je przed
korsarzami, którzy chcieli je zdobyć; kilku powiedziało, że wyrywali drzewa z
korzeniami, burzyli domy, wywracali mury, każdy wreszcie chwalił się swoimi
wyczynami. Staruszka słuchała ich, ale nagle bardzo się zaniepokoiła.
– Czy nie spotkaliście po drodze
waszego brata Zefira? – spytała. – Jest już późno; on nie wraca, wyznam wam, że
martwi mnie to.
Kiedy oni odpowiadali jej, że go nie widzieli, Adolf dostrzegł w
wejściu do jaskini młodego chłopca tak pięknego, jak przedstawia się na
obrazach Amora, miał skrzydła pokryte białymi piórami z domieszką beżu, tak
miękkimi i delikatnymi, że wydawały się nieustannie poruszać; jego jasne włosy
wiły się w niezliczonych puklach, spływających niedbale na ramiona, a głowę
opasywał wieniec z róż i jaśminów; powierzchowność miał roześmianą i miłą.
Zefir [?], Gaetano Gandolfi |
– Skąd przychodzisz, mały
swawolniku? – wykrzyknęła staruszka ochryple. – Wszyscy twoi bracia już tu są,
tylko ty zwlekasz i nie dbasz wcale o troski, które mi przynosisz.
– Matko, martwiłem się, że
wracam do ciebie tak późno, wiedząc, że będziesz mi to miała za złe – powiedział.
– Ale byłem w ogrodach księżniczki Szczęśliwości, spacerowała po nich ze
wszystkimi swymi nimfami; jedna plotła wieniec z kwiatów, druga, leżąc na
murawie, odsłaniała nieco dekolt, bym łatwiej mógł się do niej zbliżyć i ją
ucałować; kilka z nich tańczyło, śpiewając piosenki. Piękna księżniczka była w
alei wysadzanej drzewkami pomarańczowymi; moje tchnienie dolatywało aż do jej
ust, figlowałem wokół niej i poruszałem lekko jej woalem. „Zefirze, jakiś ty
miły, jaką mi sprawiasz przyjemność” – mówiła. „Póki tu będziesz, nie zakończę
spaceru”. Wyznam ci, że słodkie słowa wypowiedziane przez tak zachwycającą
osobę oczarowały mnie i tak mało nad sobą panowałem, że nie zdobyłbym się na
to, by ją opuścić, gdybym nie bał się ciebie rozgniewać.
Adolf słuchał go z takim zadowoleniem, że zrobiło mu się trochę
przykro, gdy skończył mówić.
– Pozwol, miły Zefirze – powiedział
książę – bym spytał, jaką to krainą włada księżniczka, o której mówisz.
– Wyspą Szczęśliwości – odparł
Zefir. – Nikt, panie, nie może się na nią dostać, ludzie nie ustają w
poszukiwaniach, ale taki już ich los, że nie mogą jej znaleźć; żeglują wokół
niej na próżno, pochlebiają sobie czasem nawet, że na niej są, bo docierają
często do innych niedużych przystani, gdzie przybijają wśród niejakiego spokoju
i wytchnienia, wielu z radoscią by tam pozostało, lecz wyspy te, które w
niewielkim tylko stopniu przypominają Wyspę Szczęśliwości, nieustannie pływają:
wkrótce gubi się je z oczu, a Łaknienie, które nie może znieść, by śmiertelnicy
się cieszyli (nawet cieniem odpoczynku), przegania ich z tych miejsc. Każdego
dnia widzę, jak giną tam znakomici ludzie.
Książę dalej zadawał mu pytania, na które Zefir odpowiadał bardzo
trafnie i dowcipnie.
Było niezmiernie późno i stara matka kazała wszystkim dzieciom położyć się,
każdemu w swojej wnęce. Zefir ofiarował własne łóżeczko księciu, stało w
miejscu bardzo czystym i nie tak zimnym jak wszystkie inne załomy tej jaskini:
była tam drobna trawa i miękkie przykrycie z kwiatów. Adolf rzucił się na nie i
spędził resztę nocy z Zefirem, ale cała zeszła mu na rozmowie o księżniczce
Szczęśliwości.
– Jakżebym pragnął ją zobaczyć! –
mówił ten książę. – Czy jest to tak bezwzględnie niemożliwe, że z twoją pomocą
mi się nie uda?
Zefir powiedział mu, że przedsięwzięcie jest bardzo niebezpieczne; ale
jeśli starczy mu odwagi, by zdać się na jego przewodnictwo, to przychodzi mu do
głowy pewien sposób: weźmie księcia na swoje skrzydła i przeniesie go przez
powietrzne przestworza.
– Mam płaszcz, który ci dam – ciągnął.
– Gdy założysz go zieloną stroną na wierzch, staniesz się niewidzialny, tak że
nikt cię nie zauważy, a jest to konieczne do tego, byś zachował życie; gdyby
bowiem zobaczyli cię strażnicy tej wyspy, którzy są straszliwymi potworami, bez
względu na twoją dzielność przegrałbyś z nimi i spotkałyby cię najgorsze
nieszczęścia.
Adolf tak dotkliwie pragnął zakończyć te wielką przygodę, że chociaż
zamiar, który mu proponował Zefir, był bardzo niebezpieczny, zgodził się nań
całym sercem.
Ledwie Aurora pokazała się w swoim rydwanie z macicy perłowej, niecierpliwy
książę zbudził Zefira, który nieco się zdrzemnął.
– Nie dam ci odpocząć – powiedział,
obejmując go – ale, mój wspaniałomyślny gospodarzu, zdaje mi się, że czas
ruszać.
– Chodźmy – powiedział Zefir. – Chodźmy,
panie, nie będę bynajmniej narzekał, raczej muszę ci dziękować; wyznam ci
bowiem, że zakochałem się w róży, która jest dumna i uparta, i bardzo bym się z
nią skłócił, gdybym się z nią nie zobaczył, gdy tylko zrobi się jasno; rośnie
na jednej z rabat księżniczki Szczęśliwości.
Domawiając tych słów, dał księciu obiecany płaszcz i chciał ponieść go
na swoich skrzydłach, stwierdził jednak, że sposób ten będzie niewygodny.
– Uniosę cię, panie – powiedział
– tak, jak uniosłem Psyche na rozkaz Amora, kiedy zabrałem ją do tego pięknego
pałacu, który dla niej wybudował.
Wziął go zaraz pod ramiona i stanąwszy na szczycie skały, zaczął
kołysać się miarowo, po czym rozpostarł skrzydła i wzbił się do lotu, szybując
w powietrzu. Choć nieustraszony, książę nie mógł nie poczuć lęku, gdy uniósł
się w ramionach młodzika; żeby się uspokoić, myślał, że jest to Bóg i że sam
Amor, który wydaje się najmniejszy i najsłabszy ze wszystkich, jest
najsilniejszy i najstraszliwszy. Zdając się więc na los, przyszedł trochę do
siebie i zaczął oglądać z uwagą wszystkie miejsca, które mijali; jak tu jednak
je wyliczyć! Ile miast, ile królestw, ile mórz, ile rzek, ile pól, ile pustyń,
ile lasów, ile nieznanych ziem, ile różnych ludów! Wszystkie te rzeczy
wprawiały go w zachwyt, który odbierał mu głos; Zefir podawał mu nazwy i
obyczaje wszystkich mieszkańców ziemi. Leciał spokojnie i zatrzymali się nawet
na odpoczynek na niesamowitych górach Kaukazu i Atosu, i na kilku innych, które
napotkali po drodze.
– Choćby piękna róża, którą
uwielbiam, miała pokłuć mnie cierniami – powiedział Zefir – nie mogę zmusić cię
do przebycia tak wielkiej przestrzeni i nie dać przez chwilę skosztować
przyjemności podziwiania cudów, które oglądasz.
Adolf wyraził mu swoją wdzięczność za tyle miłych gestów, a zarazem
swoje zaniepokojenie tym, że księżniczka Szczęśliwość nie zrozumie jego mowy,
on zaś nie zna jej języka.
– Nie trap się o to wcale – powiedział
mu bóg. – Księżniczka ma powszechną wiedzę i jestem przekonany, że wkrótce
będziecie mówić tym samym językiem.
Hieronim Bosch, Ogród rozkoszy ziemskich (detal) |
Leciał tak długo, aż wreszcie ukazała się tak upragniona wyspa, a wszystkie
uroki, które w jednej chwili uderzyły oczy księcia, nie pozostawiały
najmniejszych wątpliwości, że jest to miejsce zaczarowane: powietrze przesycała
woń pachnideł, rosa była znakomita wodą różaną i pomarańczową, deszcz pachniał
kwiatem pomarańczy, wodotryski sięgały obłoków, lasy składały się z rzadkich
drzew i rabat pełnych niezwykłych kwiatów, strumienie czystsze od kryształu
płynęły we wszystkie strony z miękkim szmerem, ptaki urządzały tam koncerty
cudowniejsze od najlepszych mistrzów muzycznych, owoce rodziły się same, nie
wymagając uprawy, a na całej wyspie, gdy tylko się tego zażyczyło, znaleźć
można było nakryte i zastawione wykwintnymi potrawami stoły. Wszystko, o czym
już powiedziałem, przewyższał jednak pałac: jego ściany były z diamentów,
podłogi i sufity z klejnotów ułożonych we wzory, o złoto było tam łatwiej niż o
kamień, meble wykonane zostały ręką wróżek, i to najbardziej wytwornych,
wszystko bowiem było tam tak znakomicie urządzone, że nie wiadomo było, czemu
przyznać pierwszeństwo: przepychowi czy rozplanowaniu. Zefir postawił księcia
na pięknej murawie i powiedział mu:
– Panie, wywiązałem się z danego
słowa, teraz od ciebie zależy reszta.
Uściskali się, Adolf podziękował mu należycie i bóg, niecierpliwiąc się
na spotkanie z kochanką, zostawił go w tych rozkosznych ogrodach. Książę
przeszedł przez kilka alejek, obejrzał groty specjalnie stworzone dla
przyjemności, w jednej z nich dostrzegł Amora z białego marmuru, tak
urodziwego, że musiał być arcydziełem znakomitego rzemieślnika, z jego pochodni
tryskała woda zamiast płomieni, opierał się o skałę wysadzaną muszelkami i
wydawał się czytać wiersze wyryte na głazie z lapis-lazuli:
Komu obce są rozkosze miłości,
Ten nie doznał prawdziwej słodyczy.
Nie ma prócz niej przyjemności
I wszystkich spełnienia życzeń.
Bez niej największych bogactw
mdłe się stają uroki
I wszystko w smętne spowija się mroki.
Następnie Adolf wszedł do altany z wiciokrzewu, której przemiłego
cienia nie rozpraszało słońce. W tym własnie miejscu, położywszy się na murawie
przy źródle, dał się zaskoczyć słodyczy snu, a jego ociężałe oczy i znużone
ciało zażyły kilku godzin odpoczynku.
Zbliżało się południe, gdy się obudził, zasmucony, że stracił tyle
czasu, i by się pocieszyć, pospieszył w stronę pałacu. Gdy był już dość blisko,
mógł podziwiać jego piękno łatwiej niż z daleka; wydawało się, że wszystkie
sztuki z równym powodzeniem przyczyniły się do wspaniałości i doskonałości tej
budowli. Płaszcz księcia był nadal odwrócony na zieloną stronę, widział zatem
wszystko, sam nie będąc widzianym, i długo patrzył, którędy wejść do środka;
ale czy to sień była zamknięta, czy to drzwi pałacu znajdowały się z drugiej
strony, nie znalazł ich jeszcze, gdy dostrzegł bardzo urodziwą osobę, która otworzyła
okno, całe zrobione z kryształu; w tej samej chwili przybiegła mała
ogrodniczka, a ta, która stała w oknie, spuściła do niej na wstążkach piękny
kosz ze złotego filigranu i poleciła nazbierać kwiatów dla księżniczki;
ogrodniczka nie zwlekała z wypełnieniem zadania. Adolf w tej chwili rzucił się
na kwiaty, ułożył się w koszu, a nimfa wciągnęła go aż do samego okna; sądzić
należy, że zielony płaszcz, który mógł dać mu niewidzialność, mógł również
uczynić go bardzo lekkim; gdyby nie to, trudno by mu było dotrzeć do okna
równie szczęśliwie.
Gdy tylko się tam znalazł, wpadł do wielkiego salonu, gdzie zobaczył
rzeczy bardzo trudne do opisania. Znajdowały się tam rzesze nimf, najstarsza
wyglądała na niespełna osiemnaście lat, wiele jednak wydawało się młodszych,
jedne były jasnowłose, inne ciemnowłose, a wszystkie odznaczały się cudowną,
białą, świeżą cerą i krągłym ciałem, regularnymi rysami i pięknymi zębami;
jednym słowem, wszystkie te nimfy, każda na swój sposób, uchodzić mogły za
osoby doskonałe. Zostałby tam przez cały dzień w nieustannym podziwie, nie
mogąc opuścić tego salonu, gdyby jego ciekawości nie wzbudziło kilka głosów,
współbrzmiących przecudnie z instrumentami, na których znakomicie grano;
przeszedł do komnaty, z której dochodziła ta przyjemna harmonia, i gdy tylko
przestąpił próg, usłyszał wyśpiewywane następujące słowa:
Dzięki czułości, dzięki
wierności,
Wytrwale czekając nagrody,
Wzruszycie serce kochanej
piękności,
Czas przezwycięży przeszkody.
A jeśli mimo wzajemnej miłości
Los zbyt okrutny w swej surowości
Wzbrania wam szczęścia
skosztować,
Wiedzcie, że wkrótce tych
przeciwności
Czas nie omieszka pokonać.
Gdy książę był w salonie, zdawało mu się, że nic nie może równać się z
czarem istot, które tam widział; przekonał się jednak o swoim błędzie, i to w sposób
nadzwyczaj przyjemny: muzykantki bowiem przewyższały jeszcze urodą swoje
towarzyszki. Jakby na skutek cudu rozumiał wszystko, co mówiły, choć nie znał
języka, którym posługiwano się w pałacu; i stał właśnie za jedną z
najpiękniejszych nimf, kiedy spadł jej woal. Nie przyszło mu wcale do głowy, że
pewnie ją przestraszy, podniósł woal i podał go jej; nimfa, nie widząc nikogo,
krzyknęła głośno, i był to może pierwszy raz, gdy w tym pięknym miejscu zagościł
strach; wszystkie jej towarzyszki zgromadziły się wokół niej i zapytały z
przejęciem, co jej się stało.
– Pomyślicie, że mam zwidy – powiedziała
im – ale nie ulega wątpliwości, że właśnie upadł mi woal i że coś
niewidzialnego włożyło go na powrót w moją dłoń.
Wszystkie wybuchnęły śmiechem, a kilka z nich weszło do apartamentu
księżniczki, by zabawić ją tą powiastką.
Henrietta Rae, Wenus tronująca |
Adolf podążył za nimi, wszedł razem z resztą dzięki zielonemu
płaszczowi, minął sale, galerie, niezliczone komnaty i wreszcie dotarł tam,
gdzie przebywała władczyni. Zasiadała na tronie zrobionym z pojedynczego
karbunkułu, lśniącego bardziej niż słońce, ale oczy księżniczki Szczęśliwości
lśniły jeszcze mocniej niż karbunkuł, jej uroda była tak doskonała, że wydawała
się córką Niebios; cała jej postać emanowała młodością i inteligencją,
dostojeństwem zdolnym wzbudzić miłość i szacunek; ubrana była z większą
elegancją niż przepychem, jej jasne włosy ozdobione były kwiatami, miała z nich
utkany szal, jej suknia uszyta była z gazy przetykanej złotem; wokół niej
dokazywała gromada Amorków, zabawiających się tysiącem różnych gier, jedne
brały ją za ręce i całowały je, inne z pomocą towarzyszy wspinały się z boku tronu
i wkładały jej koronę na głowę; figlowały z nią również Przyjemności, jednym
słowem, najbardziej czarujące rzeczy, jakie można sobie wyobrazić, są niczym w
porównaniu z tym, co ujrzały oczy księcia; zastygł w osłupieniu, z trudem
wytrzymując blask urody księżniczki, i w tym pomieszaniu i poruszeniu, gdy nie
myślał już o niczym poza obiektem swego uwielbienia, opadł z niego zielony
płaszcz i księżniczka go zobaczyła. Nigdy jeszcze nie widziała mężczyzny i
ogarnęło ją ogromne zdumienie. Odkryty tym sposobem Adolf rzucił się jej do
stóp z najgłębszym szacunkiem.
– Wielka księżniczko – powiedział
jej. – Przebyłem cały wszechświat, by podziwiać twoją boską urodę, oddaję ci
moje serce i wierność, czy je odtrącisz?
Mimo swej żywej natury księżniczka pozostała w oniemieniu; nigdy dotąd
nie ujrzała niczego równie miłego jej oczom jak ta istota, którą uznała za
jedyną na świecie; ta myśl przekonała ją, że może to być Feniks, tak wychwalany
i tak rzadki, i utwierdzając się w swoim błędzie, powiedziała:
– Piękny Feniksie (nie sądzę
bowiem, byś mógł być czymś innym, skoro jesteś tak doskonały i nic na mojej
wyspie cię nie przypomina), twój widok sprawia mi wielką przyjemność; to wielka
szkoda, że jesteś tylko jeden na całym świecie: więcej ptaków takich jak ty
zapełniłoby piękne woliery.
Adolf uśmiechnął się na jej słowa wypowiadane z cudownym wdziękiem i
prostotą: nie chciał jednak, by osoba, dla której czuł tak gwałtowną
namiętność, pozostawała w niewiedzy, która uchybiała w pewien sposób jej
umysłowi; zatroszczył się o to, by pouczyć ją o wszystkim, co powinna wiedzieć,
i nigdy jeszcze uczennica równie szybko nie mogłaby udzielać lekcji o tym,
czego dopiero co się dowiedziała: jej przyrodzona przenikliwość wykraczała poza
to, co mógł jej powiedzieć książę. Kochała go bardziej niż siebie samą, a on
kochał ją bardziej niż siebie samego. Cała słodycz miłości, cała uroda i żywość
dowcipu, cały wdzięk serca dawały się odczuć w tej dwójce kochanków; nic nie
zakłócało ich spokoju, wszystko przyczyniało się do ich przyjemności, nigdy nie
chorowali, nie cierpieli najmniejszych nawet niedogodności; ich młodości nie nadwątlał
bieg lat, w tym to rozkosznym miejscu piło się bowiem do woli wodę ze Źródła
Młodości; ani miłosne niepokoje, ani zazdrosne podejrzenia, ani nawet drobne
sprzeczki, które zakłócają nieraz szczęśliwą spokojność kochających się ludzi i
które przynoszą im słodycz pojednania, nic z tych rzeczy ich nie dotykało.
Upajali się rozkoszą i do tej pory żaden śmiertelnik nie cieszył się szczęściem
równie trwałym co książę; jednak los śmiertelników niesie ze sobą smutne skutki
– dobro, które ich spotyka, nie może trwać wiecznie.
Gdy więc był pewnego dnia u księżniczki, Adolfowi przyszło na myśl
zapytać ją, ile to już czasu cieszy się rozkoszą patrzenia na nią.
– Chwile mijają tak szybko tam,
gdzie ty jesteś – ciągnął – że nie myślałem wcale o tym, jak dawno tu
przybyłem.
– Powiem ci – odparła – jeśli
wyznasz mi, ile czasu mogło minąć według twojego osądu.
Zaczął się zastanawiać i powiedział jej:
– Gdy poradzę się serca i
zadowolenia, którego kosztuję, nie mogę uwierzyć, bym spędził tu chociaż
tydzień; ale, droga księżniczko, z pewnych rzeczy, które sobie przypominam,
wnoszę, że to już blisko trzy miesiące.
Wybuchnęła głośnym śmiechem.
– Wiedz, Adolfie – powiedziała
mu, poważniejąc – że minęło trzysta lat.
Ach! Gdyby miała pojęcie, ile te słowa będą ją kosztować, nigdy by ich
nie wypowiedziała.
– Trzysta lat! – wykrzyknął
książę. – Jak więc teraz wygląda świat? Kto nim teraz rządzi? Co się w nim dzieje?
Gdy tam powrócę, kto mnie rozpozna i kogo rozpoznam ja? Moje państwo wpadło
pewnie w ręce inne niż moich bliskich. Nie śmiem już pochlebiać sobie, że cokolwiek
mi z niego zostało. Będę księciem bez księstwa; będą patrzyć na mnie jak na
zjawę; nie będę znał już zwyczajów i obyczajów tych, z którymi będę musiał żyć.
Księżniczka przerwała mu ze zniecierpliwieniem:
– Czego żałujesz, Adolfie? Cóż
to za cena za tyle miłości i tyle łask, którymi cię obdarzam? Przyjęłam cię w
moim pałacu, jesteś w nim panem; od trzech wieków zachowuję cię w nim przy
życiu, nie starzejesz się w nim wcale i najwyraźniej aż do tej chwili ani razu
ci się nie sprzykrzył. Czym więcej mógłbyś być beze mnie?
– Nie jestem niewdzięcznikiem,
piękna księżniczko – odparł on z niejakim pomieszaniem. – Wiem i czuję, ile
jestem ci winien; gdybym jednak był teraz martwy, może dokonałbym był wielkich
czynów, które unieśmiertelniłyby moją pamięć; ze wstydem widzę moje męstwo
pozbawione zajęcia i moje imię pozbawione blasku; taki był dzielny Rynald w
ramionach swojej Armidy, ale chwała wyrwała go z jej ramion.
Angelica Kauffman, Armida na próżno błagająca Rynalda o pozostanie (scena z Jerozolimy wyzwolonej Tassa) (źródło) |
– I chwała wyrwie cię z moich
ramion, barbarzyńco? – wykrzyknęła księżniczka, wybuchając płaczem. – Chcesz
mnie opuścić i czynisz się niegodnym bólu, który mnie przenika.
Po tych słowach padła zemdlona; książę był tym dotkliwie poruszony,
bardzo ją kochał; wyrzucał sobie jednak, że spędził tyle czasu u kochanki i nie
dokonał niczego, co mogłoby zaliczyć jego imię w poczet bohaterów. Na prożno
próbował przymusić się i ukryć swoje niezadowolenie, popadł w przygnębienie,
które wkrótce zmieniło go nie do poznania: jemu, któremu stulecia wydawały się
miesiącami, teraz miesiące wydawały się długie jak wieki; księżniczka, która to
zauważyła, bardzo nad tym bolała, i nie chciała już, by bojąc się sprawić jej
przykrość, zmuszał się do pozostania; oświadczyła mu, że czyni go panem
własnego losu, że może wyjechać, kiedy zechce, ona jednak lęka się, by nie
spotkało go jakieś wielkie nieszczęście. Te ostatnie słowa sprawiły mu o wiele
mniej bólu niż pierwsze przyniosły przyjemności, i choć wzruszył się bardzo na
samą myśl, że będzie musiał rozstać się ze swoją księżniczką, jego
przeznaczenie okazało się jednak silniejsze i pożegnał się wreszcie z tą, którą
niegdyś uwielbiał i która nadal tak czule go kochała; zapewnił ją, że gdy tylko
dokona czegoś dla swojej chwały, by stać się jeszcze godniejszym niż wcześniej
jej łask, nie spocznie, póki nie powróci do niej, by uznać ją za swoją jedyną
władczynię i jedyne dobro w swoim życiu: przyrodzona wymowność wynagrodziła
niedostatek miłości, ale księżniczka miała zbyt jasny umysł, by dać się tym
zwieść, a smutne przeczucia mówiły jej, że utraci na zawsze tak drogą jej
osobę.
Mimo usilnych starań czuła ból nie do wyrażenia. Dała swemu nazbyt
obojętnemu Adolfowi wspaniałe uzbrojenie i najpiękniejszego konia na świecie.
– Bichar – powiedziała (tak
bowiem nazywał się koń) – zabierze cię tam, gdzie musisz dotrzeć, by walczyć
szczęśliwie i zwyciężyć; nie schodź jednak na ziemię, póki nie wrócisz do mego
kraju: bowiem dzięki czarodziejskiemu duchowi, którym obdarzyli mnie bogowie,
przewiduję, że jeśli mi nie uwierzysz, nigdy Bichar nie wydobędzie cię z
tarapatów, w których się znajdziesz.
Książę obiecał słuchać wszystkich jej rad; ucałował tysiąc razy jej
piękne dłonie i tak niecierpliwił się na odjazd z tego rozkosznego miejsca, że
zapomniał nawet o zielonym płaszczu.
Na granicy wyspy pełen werwy koń rzucił się wraz ze swoim panem do
rzeki; przebył ją wpław, a następnie ruszył przez góry i doliny; mijał pola i
lasy z taką prędkością, że zdawał się lecieć na skrzydłach; jednak pewnego
wieczora, na małej, wąskiej dróżce z koleiną pełną głazów i kamieni, biegnącej
wzdłuż ciernistych zarośli, drogę zagrodził mu stojący w poprzek wózek.
Załadowany był starymi skrzydłami urobionymi na różne sposoby, i leżał
przewrócony na staruszka, który służył za woźnicę. Jego łysa głowa, drżący głos
i rozpacz spowodowana przygnieceniem przez ciężar wózka wzbudziły litosć
księcia; Bichar chciał zawrócić i przedrzeć się przez żywopłot, już miał
przeskoczyć górą, kiedy staruszek zaczął krzyczeć:
– Hej! Panie, zlitujcie się nad
położeniem, w którym mnie widzicie! Jeśli nie zechcecie mi pomóc, wkrótce
zginę.
Adolf nie mógł oprzeć się pragnieniu poratowania starca; zszedł na
ziemię, zbliżył się do niego i podał mu rękę; ale niestety! Zdumiał się wielce,
gdy zobaczył, że starzec podnosi się sam tak żwawo, że pochwycił Adolfa, nim
ten mógł się obronić.
– Wreszcie, książę Rusi – powiedział
mu starzec straszliwym, groźnym głosem. – Odnalazłem cię, nazywam się Czas i
szukam cię od trzech wieków, zużyłem wszystkie skrzydła, którymi wyładowany
jest ten wózek, gdy wędrowałem po całym świecie, aby cię spotkać; ale chociaż
wcześniej byłeś ukryty, nic nie może umknąć przede mną.
Po tych słowach z taką siłą zasłonił mu dłonią usta, że w jednej chwili
odebrał mu dech i udusił go.
W tej smutnej chwili w pobliżu znalazł się Zefir i cierpiał dotkliwie,
będąc świadkiem nieszczęścia swego drogiego przyjaciela. Gdy stary okrutnik go
zostawił, Zefir zbliżył się, by spróbować zwrócić mu życie swym łagodnym
tchnieniem, ale jego starania były bezskuteczne; wziął go w ramiona, tak jak za
pierwszym razem, i płacząc gorzko, zaniósł go do ogrodów pałacu Szczęśliwości.
Położył go w grocie, na ściętej płasko skale, przykrył go i otoczył kwiatami, a
zdjąwszy z niego zbroję, ułożył z niej panoplium, następnie zaś wyrył na
kolumnie z jaspisu, którą ustawił przy tym nieszczęśliwym księciu, następujące
wiersze:
Czas, ponad wszystko potężny,
Wszystko na koniec zwycięży;
Gaśnie z latami uroda;
Wciąż nowe człowieka chwytają
pragnienia,
Duch się w nim burzy pośród
spełnienia;
Gdy jego się zdaje nagroda,
Kiedy ze szczęścia osiągniętego
Myśli się cieszyć po długich
staraniach,
Wracając zbyt często do miejsca
drogiego,
Pozna, że nie ma szczęścia
wiecznego
Ani wiecznego kochania.
Grota ta była miejscem, w które pogrążona w rozpaczy księżniczka
chodziła co dzień od wyjazdu kochanka, i tam potokiem swych łez sprawiała, że
wzbierały wody strumieni. Co za niespodziewana radość ją ogarnęła, gdy
odnalazła go w chwili, gdy sądziła, że przebywa tak daleko! Wydawało jej się,
że dopiero co przybył i zmęczony podróżą zasnął, wahała się, czy go budzić, i
poddając się wreszcie porywom czułości, wyciągała już ramiona, by go uścisnąć,
gdy zbliżywszy się, poznała, jak wielkie jest jej nieszczeście. Zaczęła wtedy
krzyczeć i lamentować tak, że mogłaby wzruszyć nawet najbardziej nieczułe
przedmioty. Rozkazała, by na zawsze zamknięto bramy jej pałacu; i rzeczywiście,
od tego fatalnego dnia nikt nie może powiedzieć, że ją widział z bliska, jej
ból sprawia, że pokazuje się tylko z rzadka, i nigdy nie zdarza się, by nie
szły przed nią niepokoje i by nie towarzyszyły jej smutki lub by jej śladem nie
podążały nieprzyjemności: to jej zwykła kompania. Ludzie mogą o tym bez wahania
zaświadczyć i wszyscy od czasu tej straszliwej przygody mówią:
Że Czas zwycięża wszystko i nie
ma szczęśliwości doskonałej.
Gdy Hipolit skończył mówić, opatka zapewniła go, że poczuła właśnie w
tej chwili to, o czym mówił, i że obawa przed zbyt prędkim końcem tak
przyjemnej powiastki zakłóciła jej przyjemność jej słuchania; chwaliła bardzo
sposób, w jaki mówił, i dziękowała mu jeszcze, gdy weszła pokojówka Julii;
pozdrowiwszy ją w imieniu swej pani (która leżała jeszcze w łóżku z wielkim
bólem głowy), powiedziała, że Julia prosi o kilka książek dla przegnania nudy.
– Izabelo – powiedziała opatka –
nie mogę jej ich teraz posłać, ale zaprowadź do niej Hiacynta, on zabawi ją o
wiele lepiej niż książka, właśnie opowiedział mi tak przyjemną baśń, że musi
być tak dobry, by jej również ją przedstawić.
Po tych słowach poprosiła, by Hipolit poszedł za dziewczyną, i można się
domyślać, że spełnił to polecenie bez zwłoki.
Tytuł oryginalny: Późniejsi
wydawcy i krytycy nadali baśni tytuł Île
de la Félicité, choć pierwotnie baśń – wtrącona do powieści Hypolite, comte de Duglas, była
pozbawiona tytułu. Baśń zostaje opowiedziana przez Hipolita opatce klasztoru, w
którym przebywa ukochana głównego bohatera, Julia.
Autorka: Marie-Catherine d’Aulnoy (więcej)
Wcześniejsze przekłady polskie:
Cała powieść została przetłumaczona w 1743 r. przez Jana Nepomucena
Raczyńskiego jako (uwaga!) Historya
angielska politico-moralis Hippolita millorta z Duglas, z Julią córką hrabi z
Warwiku awantury przyjaźni opisująca, z angielskiego języka na francuski, z
francuskiego na polski przetłumaczona (II wydanie z 1756 r. jest dostępne w
formacje djvu TUTAJ).
Raczyński oczywiście niepoprawnie podał, że powieść pierwotnie powstała po
angielsku.
Baśń zainspirowała również barokową poetkę Elżbietę Drużbacką do
napisania poematu pod tytułem (uwaga!) Fabuła
o książęciu Adolfie, dziedzicu Roksolanii, którego czas przez lat trzysta
szukając znaleźć nie mógł; przypadkiem powracając z wyspy szczęśliwości, od
tegoż czasu złapany, śmierci prawu zadosyć uczynić musiał, które dla wszystkich
najdłużej żyjących ludzi postanowione. Fabuła poematu Drużbackiej
zasadniczo nie różni się od baśni pani d’Aulnoy, ale w tekście polskiej poetki
więcej jest gwałtowności, swoistej rubaszności i dosadności (np. Adolf
bynajmniej nie traci nic ze swego ciężaru, gdy nieszczęsna nimfa wciąga go w
koszu z kwiatami „z fatygą” i mówi: „Ty ogrodniczko powiedz pod przysięgą, /
Czy to nie koncept twój ze mnie żartuje, / Znam twoję sztukę i zapewnem zgadła,
/ Żeś pod bukiety kamyków nakładła). Cała Fabuła
w XIX-wiecznym wydaniu dostępna jest TUTAJ.
Podobne baśnie: Wyspa Szczęśliwości – uważana za
pierwszą francuską baśń literacką – jest realizacją baśniowego typu ATU 470B – „Kraina,
gdzie się nie umiera”. Na tym samym motywie o mężczyźnie, który bezwiednie
spędza trzysta lat wraz z ukochaną kobietą w krainie młodości, oparta jest m.in.
irlandzka opowieść o Oisinie i Niam Złotowłosej czy średniowieczna francuska lai o Guingamorze.
Idylliczna kraina rządzona przez kobiety, gdzie nie ma mężczyzn, a
zatem i niepokojów miłości, pojawia się w wielu baśniach współczesnych pani d’Aulnoy,
również jej autorstwa, takich jak Książę
Chochlik (Le Prince Lutin) czy Drzewko pomarańczowe i pszczoła (L’Oranger et l’abeille).